Kopiowanie i rozprowadzanie tekstów bez zgody autorów jest zabronione. Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Pogromcy mafii, czyli Gangster Squadak Josha Brolina [Co w filmie piszczy?]



Słowem wstępu. Wracamy po dość długiej przerwie spowodowanej natłokiem pracy. Nadchodzący długi weekend powinien pozwolić nam nadrobić zaległości. Fakt faktem dla nas trwa on od soboty;). Bez dłuższego pierdolenia, przechodzimy do tego o czym zazwyczaj tutaj piszemy czyli do filmów. Dzisiaj powrócimy do formy dialogu. Jest ku temu okazja bo niżej opisywany film nie wywarł na nas identycznego wrażenia. Przed Wami nasza rozprawka o "Gangster Squad".

Hudson: W takim razie rozpocznę naszą straszną wymianę zdań na temat tego filmu. Nie ukrywam, że czekałem na jego premierę z niecierpliwością. Brakowało mi trochę filmów w tej tematyce. "Gangster Squad" to świetna gangsterska historia z ciekawą dla mnie nowatorskością.

Dwayne: Ja również bardzo mocno oczekiwałem tego filmu. Być może nie wszyscy wiedzą, o tym, że moglibyśmy zobaczyć "Gangster Squada" znacznie wcześniej. Niestety premierę przesunięto gdyż w filmie była scena strzelaniny w kinie. Planowana data premiery zbiegła się z tragicznym wydarzeniem na premierze "The Dark Knight Rises". Wytwórnia zadecydowała o usunięciu tej sekwencji i zastąpieniu jej inną, niekojarzącą się z tym wydarzeniem. O trafności bądź nietrafności tej decyzji nie będę się rozgadywał bo nie o to w naszej rozmowie chodzi. Nie mniej wreszcie udało się obejrzeć ten wyczekiwany tytuł i choć oceniam go bardzo pozytywnie to dość daleki jestem od zachwytów. Opowiedz Hudson co tak mocno urzekło Cię w "Gangster Squad".



Hudson: Przede wszystkim bardzo spodobała mi się fabułą tej produkcji. Uważam, że była na swój sposób oryginalna i bardzo przyjemnie się ją oglądało. Po drugie w filmie mamy do czynienia z genialnym aktorstwem z Seanem Peanem na czele. Takiej jego roli ja sobie nie przypominam. Ostatnim, kluczowym elementem, który mnie urzekł to wspomniana przeze mnie wcześniej nowatorskość. Spodobał mi się pomysł twórców aby połączyć klimatyczne gangsterskie kino z elementami znanymi przede wszystkim z filmów typu "Matrix". "Gangster Squad" może nie jest filmem na miarę "Ojca Chrzestnego" czy "Chłopców z Ferajny", ale takie pokazanie tego gatunku po prostu mi się spodobało.

Dwayne: Wspomniałeś klasyczne tytuły mafijne. Mi najbardziej kojarzy się z "Nietykalnymi", brakuje mu jednak do tego klasyka w mojej ocenie mocno sporo. Nowatorskość. Na pewno doceniam chęć wprowadzenia innowacji w zakurzony zdawałoby się gatunek. Ja jednak w tej konkretnej tematyce wolę, więcej tego kurzu aniżeli slow-motion, jakoś mi to po prostu się gryzło, choć technicznie było nakręcone świetnie. W aspekcie technicznym, przyczepił bym się jedynie do pikselowej momentami krwi. Fabuła choć zaczerpnięta z klasyki faktycznie wciągała. Coś jest w tego typu opowieściach, że zawsze lubimy je oglądać. Kilku porządnych chłopa kontra jeden skurwiel. Lubię to i koniec ;). Wspomniałeś o aktorstwie. Sean Pean, zdecydowanie się tu wybija i choć rola jest bardzo przerysowana to pasuje do ogólnej konwencji filmu. Reszta obsady czyli Josh Brolin, Givanni Ribisi czy "T-1000"? Poprawnie się na nich patrzy. Teraz się chyba zgodzisz, że zawodzi Gosling. Jakiś taki bezbarwny i nijaki...

Hudson: Zdecydowanie zgadzam się co do Goslinga. Wyglądał w tym filmie jakby mu się po prostu nie chciało tutaj grać. Patrząc na jego inne role z "Drive" na czele, można się zastanawiać, czemu obniżył tak swój poziom. Jeżeli jesteśmy już przy aktorstwie to wspomnę tutaj jeszcze o naszej ulubionej części obsady czyli tak zwanym elemencie estetycznym. Emma Stone co tu dużo mówić wyglądała wręcz zjawiskowo. Co do jej aktorstwa, tragedii nie było, ale jakoś mocno się nie wybijała.



Dwayne: Tak, element estetyczny nas zadowolił jako wielkich estetów ;). Myślę, że możemy przejść do podsumowania. "Gangster Squad" to bardzo fajne i widowiskowe kino sprawdzające się na chłodny wieczór. Do klasyki jednak moim zdaniem nie przystaje. Zabrakło tego czegoś co wyraziście definiuje dla mnie obraz wyjątkowy.

Hudson: Oczywiście zgadzam się, że do klasyków "Gangster Squada" nie ma co nawet porównywać. TO po prostu fajne, szybkie kino, które z przyjemnością ogląda się w wolnej chwili. Dużo fajnej akcji, trochę strzelanin, trochę krwi, jak słusznie zauważyłeś mocno sztucznej ;) i po prostu fajna historia. Ja się bawiłem bardzo dobrze i uważam, że ten film świetnie wpisuje się w nasze czasy.

P.S. Nick Nolte jako aktor, który chyba urodził się już stary, w "Gangster Squadzie" egzystował chyba na kilku respiratorach. Ale lubimy dziada ;)
Dwayne & Hudson

środa, 10 kwietnia 2013

Skostnicowiały shit - po prostu [Z Pełnym Jajem]


Dziś przedstawimy Wam nasz zdanie o "filmie" po którym ręce nam opadły. W zasadzie to chyba nawet, nie tylko ręce... Było już w naszej karierze blogerskiej, kilka takich filmów po których się nie mogliśmy pozbierać ale ten film przeszedł każde pojęcie. Ilość skondensowanego fajansu na centymetr taśmy filmowej, przekracza tu wszelkie normy. "Kostnica", bo o niej mowa, jest badziewiem totalnym. Po prostu nie ma w tym filmie niczego za co, można dać pół najniższej oceny. Ale do rzeczy.

Fabuła. Jest sobie rodzinka, czyli mama, brat i siostra. Jest sobie kostnica, do której sympatyczna rodzinka się wprowadza bo mama zajmuje się przygotowaniem trupów do pochówku. Już sam ten opis daje "nadzieje" na niezły szajs. Ale spokojnie, jest znacznie gorzej. Synek jest zbuntowany, szuka sobie dziewczyny. Córka jest, dlatego, że w horrorze wypada aby była córka. Taty nie ma, bo go nie ma. Jest jeszcze zarządca kostnicy który albo miał być elementem humorystycznym albo przerażającym. Nie był ani tym ani tym. Normalny debil. Fabuła bardzo mocno się rozkręca. Gdzieś w 3/4 filmu mamy apogeum strachu. Trupy normalnie powstają i chodzą, rzygają, znowu chodzą, zamieniają ludzi w inne trupy(?), potem znowu rzygają i jest coś obrzydliwego, niestety nie wiemy co. Wygląda jak włochowata pajęczyna wychodząca z jakiejś dziwnej studni. Biorąc pod uwagę poziom filmy, mogło być to nawet gówno, w charakterze głównego przeciwnika postaci pozytywnych. W międzyczasie jest sikanie na grób, malowanie spray'em pomników cmentarnych. Jest też coś w stylu seksu w krypcie. Jest również obiad typu błoto w misce. Nie ma to wszystko wielkiego sensu, służy posuwaniu się produkcji do przodu. Niestety twórcy obrali ten kierunek, na drugi raz proponujemy aby ich filmy posuwały się do tyłu i lądowały w śmietniku.


Aktorstwo. Można spokojnie stwierdzić, że poziomem dorównuje rodzimym "Dlaczego Ja", czy "Trudnym Sprawom". Jest, bo jest. Nie pytajcie nas o nazwiska. Szczerze? W dupie to mamy. Cóż więcej o aktorstwie? Chyba nic.

Reżyseria. Tobey Hooper. Facet zrobił klasyki takie jak "Duch" czy "Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną". Nie wiemy jak skomentować, tak gwałtowny spadek formy. Może pan Hooper potrzebował trochę grosza, zwołał znajomych i rzucił "robimy sobie horror". Jeśli wyglądało to inaczej, to jesteśmy normalnie w szoku. Wypadałoby napisać coś o dialogach czy ogólnym scenariuszu ale po co? Nie ma o czym pisać.Na papierze pewnie coś tam było, ale na ekran to raczej to nie trafiło.

Strona techniczna "Kostnicy" to istny majstersztyk. Muzyka grana z polifonicznej komórki natomiast efekty wizualne, robione na silniku graficznym "Snake'a" z Nokii. Margines błędu ograniczamy w tym względzie do kultowego "Sapera". Zdjęcia natomiast były tak mroczne, że nasze oczy dotknęła nastała pomroczność jasna. Dźwięk. Raczej normalny, czyli odgłos szczyn był idealnie słyszalny. Na koniec montaż studni, który lepiej stworzono by za pomocą plasteliny z dodatkiem ciastoliny. Niestety użyto jednynie modeliny.


Reasumując ten nieszczęsny tytuł. Nie oglądajcie. Jest to na pewno jeden z najgorszych filmów jakie widzieliśmy. Przoduje w rankingu, którego motto brzmi : Po co to takie coś jest? Autentycznie odradzamy oglądanie tego badziewia, bo nawet jako element humorystyczny sprawdza się bardzo źle. Horror to to nie jest, nawet na napisach końcowych. Nadaje się tylko do kostnicy z taśmami filmowymi.

Dwayne & Hudson

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Ogień nowej nadziei od Prometeusza [Z Pełnym Filmem]



Pomimo niedużej frekwencji w głosowaniu na fan page'u, udało się Wam rzutem na taśmę przegłosować jeden z tytułów. Jednym głosem zwyciężył film "Prometeusz".  Mamy nadzieję, że w przyszłości o tego typu kwestiach decydować będzie większa liczba naszych czytelników.

Przejdźmy zatem do naszej oceny najnowszego dzieła Ridleya Scotta. Projekt ten jest wyjątkowy pod wieloma względami. Po pierwsze jest to powrót tego reżysera do korzeni. Po drugie opowiada historię osadzoną w uniwersum serii "Obcy". Po trzecie wzbudził wiele kontrowersji i dokonał podziału w szeregach fanów kultowej serii o stworze z kosmosu. Nam pokazanie historii przed wydarzeniami z hitu z 1979 r. bardzo się spodobało i uważamy, że ta opowieść może być kolejną wielką serią.



Zaczniemy od warstwy fabularnej czyli sfery budzącej największe kontrowersje. Zarzuty krzyczą o bezsensowności, nieprzemyśleniu scenariusza i pozbawieniu klimatu "Obcego". Ustosunkujemy się do tego od razu - nie zgadzamy się z tym. Ustalmy jedną rzecz, kino science fiction charakteryzuje się nieograniczonym polem manewru dla twórców, mogą umieścić w filmie co im się podoba. Jedni widzowie to kupują, a drudzy nie. Ciężko nam zrozumieć co tak bardzo drażni w "Prometeuszu". Może odważna teza głosząca stworzenie ludzi przez istoty pozaziemskie i upatrywanie w nich swoistych bogów. Nas osobiście taka historia fascynuje, abstrahując nawet od tego filmu. Najśmieszniejszym zarzutem były głosy, że w "Prometeuszu" nie ma Obcego. Kto w ogóle powiedział, że ten stwór ma tam być? Scott stworzył pełnoprawny prequel umieszczając charakterystyczne elementy z dawnej serii, np. osadzenie akcji na planecie, z której badacze "zabierają" obcego w pierwszej części.

Zajmijmy się teraz aktorstwem. W tym przypadku zarzutów żadnych nie było i my ich na pewno również nie dorzucimy. Najlepsze wrażenie zrobił na nas Michael Fassbender, który wcielił się w tajemniczego androida.  Główną rolę w tym dziele zagrała jednak Noomi Rapace, nie jest to Sigourney Weaver, ale ta rola wstydu jej nie przynosi. Reszta obsady czyli Charlize Theron, Idris Elba ( typu Janek ;) i Guy Pearce spisała się lepiej niż poprawnie.

Jednym z najważniejszych elementów gatunku science fiction jest niewątpliwie strona techniczna. W "Prometeuszu" mamy do czynienia z naprawdę dobrymi efektami specjalnymi, idealnymi przykładami będą tutaj wykonanie tytułowego statku, wygląd planety, która była klimatycznie brudna, oraz rasa twórców. Warto teraz pochwalić reżysera za niepodporządkowanie się trendowi cenzurowania filmów. Film ten jest momentami brutalny, momentami ohydny i dzięki temu zyskuje jako przedstawiciel "małego horroru" science fiction. Zdjęcia są na najwyższym poziomie co pozwala dostrzec jakość HD. Muzyka była dość poprawna. Na pewno większe brawa należą się dźwiękowcom.



"Prometeusz" to bardzo udany powrót angielskiego artysty do klimatu jego pierwszych dzieł. Nie jest to dzieło, które będzie przywoływane za kilkadziesiąt lat w takim stopniu jak "Obcy" czy "Blade Runner", ale nie takim miało w zamiarze być. Trzeba też dodać, że w naszych czasach ciężej jest zrobić ogromne wrażenie pod względem efektów specjalnych. Teraz to po prostu jeden z wielu filmów z fajnymi efektami, kiedyś filmy science fiction były po prostu czymś niesamowitym. "Prometeusz" idealnie sprawdza się w dostarczaniu rozrywki, a na tle marazmu jaki prezentuje ten gatunek obecnie mocno się wyróżnia. My z chęcią powróciliśmy na LV-426 i z równie wielką ochotą będziemy tam powracać za sprawą starszy klasyków jak i najnowszego widowiska. Dziury w scenariuszu, czepianie się wyglądu głównego stwora, czy braku "obcego" oraz psioczenie na obecność podważania teologii zostawimy malkontentom, a my po prostu czekamy na kontynuacje.
Dwayne & Hudson

piątek, 22 marca 2013

"Zmierzch" - nie wpajajcie sobie tego [Z Pełnym Jajem]


W końcu nadszedł ten czas! Obejrzeliśmy największą, najwspanialszą i zarazem najbardziej gównianą serię XXI wieku. "Saga Zmierzch". Owe dzieło składa się z 5 odsłon, w tym jednej podzielonej na odsłony 2. Z pewnością w celu zgarnięcia większej kasy.Nasze odczucia są ciężkie do perfekcyjnego zdefiniowania. Wstrząśnięte a nie zmieszane. Negatywne a negatywne. Fatalistyczne albo i jeszcze gorsze. Kto wymyślił miłosny horror dla nastolatków powinien czym prędzej być ugryziony przez wilkoczura i stratowany przez wampira. Albo i odwrotnie. Generalnie, powinien zostać zesłany do okrutnej Volturi gdzie rządzi jakiś okrutny Volturia. Nie wiemy jak ogarniemy dalszy tekst ale spróbujemy albo od dupy strony albo od tej gdzie wilkoczurowi pod ogon się nie zagląda.

Fabuła. Po pierwsze, na początku jest jakaś straszna dziewczyna co spotyka wampira Edwarda, i tam gdzie spotyka to cały czas pada i on tam jest bo Cullenowie odwiedzające najbardziej deszczowe stany. Po drugie  w drugiej części Cullenowie wyprowadzają się do jeszcze bardziej deszczowego stanu, bo jeden z członków klanu nie starzeje się i "ludzie zaczynają to zauważać". W tej części najbardziej utkwił nam depresacyjny klimat i mieliśmy ochotę złapać żyletę i ciąć żyły. Może nie swoje ale chcieliśmy ewidentnie coś ciąć. W grę wchodziły również cięcia gardeł, najlepiej wampirzych ale wilkoczurzych. Apropos wilkoczurów, jedyny fajny element serii. Były fajnie zrobione. I tyle jeśli chodzi o fajne. W trzeciej części mamy ogromną bitwę złych wampirów z dobrymi wampirami i również dobrymi wilkoczurami. Armię zahaczały o rozmach "Władcy Pierścienie", bo po obu stronach barykady było z 8 osób. Był też zdradziecki moment pocałunku Belli z Wilkoczurem Jacobem i Edward uznał, że spoko. Przypomnimy tylko, że Edward widział cały pocałunek. Przejdźmy do części kolejnej która zahacza o ocenę 2/10, bo była zdecydowanie najciekawsza i w porównaniu do dziadowskiej jakości innych odsłon, jej dziadowskość była do przełknięcia ale razem z mocnym alkoholem. Piąta to powrót do formy najsłabszej i marsz Volturiania z Volturianami z Volturi na piecho z bodajże Włoch  do Stanów. Szli dość szybko bo, zdążyli na ostatnią bitwę, największą w całej serii. Strony liczyły już gdzieś po 15 osób, w tym Volutrianów i wilkoczurów. Bardzo istotna kwestia tych części to wpojenie sobie przez Jacoba wilka, córki Belli i Edwarda jeszcze za czasów płodu. Jak sobie normalnie wpoił to już sobie wypoić nie mógł. Myślimy, że twórca takiego wątku wpoił sobie bardzo dużo środków narkotycznych i ich niestety wypoić nie zdążył. Jeszcze 2 kluczowe informacje. Z drugiej części dowiedzieliśmy się, że można sobie iść do Volturiana i urwać sobie łeb. Nie wiemy po co, ale można. Wystarczy fraza "dzień dobry proszę urwać mi łeb" i Volturian od razu rwie. Tak swoją drogą na marginesie pytanie do znawców wampirologii, z czego są stworzone te kreatury, skoro jak im się urwie łeb, to rozpadają się jak porcelanowe figurki? Aha, i w 5 części bitwa była całkiem fajna, ale szkoda, że jej nie było, bo była sztuczna. Tyle o fabule. Na deser pytanie, co robił Edward i po których ścianach chodził kiedy Bella miała charakterystyczny dla kobiet "okres nerwowości"? :D


Jak sami przeczytaliście, "Zmierzch" ma super fajne wątki fabularne a to nie wszystkie! Ogólnie saga kręci, się i kręci i jeszcze kręci, aż do porzygu, wokół miłości Wampirzo-Ludzko-Wilkoczurskiej. Są pocałunki, rozstania, powroty, ponowne rozstania i urywanie łbów. W międzyczasie jest wpajanie i rozkmina czy bardziej fajny jest wampir czy wilkoczur. Aktorstwo jest żenujące, czyli stoi na pozomie filmu. Najbardziej wyróżnił się Billy Burke którego po prostu lubimy. Drugie miejsce to rola życia Michaela Sheen'a jako Volturian. Bardzo fajna postać, czarny charakter obdarzony ultra bladą skórą. Super moce? Urywanie łbów i marsz na pieszo z Włoch do Stanów. Prawie, że magik paladyn iluzjonista. Generalnie normalny debil. Główne role to popisy bożyszczy nastolatek Roberta Pattinsona i Kristen Stewart ze specjalnym udziałem Taylora Lautnera jako Wilkoczura .Kiedyś mieliśmy okazję usłyszeć rozmowę w tramwaju, jak kilka nastolatek kłóciło się który z amancisków "nie-ludzi" jest piękniejszy. Nie wiemy czy któraś z dziewczyn zginęła po dyskusji gdyż w porę opuściliśmy tramwaj, ale mogło mieć to taki finał bo dyskusja była bardzo zażyła. Za Kristen przemawia fakt, że im dalej w serię, tym większym elementem estetycznym się stawała.

Techniczna strona filmu. Wilkoczury na plus. Wszystko inne - pod kreskę. Efekty biegania po dżungli i ogólnych super mocy wampirów były chyba robione w latach 80-tych albo i wcześniej, do niemieckich seriali sensacyjno obyczajowych. Muzyki fajnej nie ma. Jakaś tam pewnie była, ale to coś z sortu pitu pitu na skrzypeczkach, dylu dylu na badylu. Za ściągnięcie tego soundtracku nas nie wsadzą, bo go nie chcemy. Zdjęcia jak zdjęcia. Szału ni ma ale źle nie jest. 


Reżyseria. Na pewno był Condon, typu Bill i to aż w dwóch częściach. Ostatnia część pod jego skrzydłami zdominowała galę rozdania nagród filmowych "Złote Maliny", i choć ogólnie często te nagrody są przyznawane w sposób nie zrozumiały, to tutaj nagrodzili bez pudła. Wcześniejszych reżyserów nie chce nam się sprawdzać i to świadczy już o jakości tych szajsów typu nie arcydzieł. Scenariusz oparty na książce. Nie czytaliśmy i na pewno nie przeczytamy ale ok, może i to było napisane całkiem nieźle. Jeśli był Volturian to jakiś fragment przy okazji możemy chapnąć :) 

Reasumując. Jak chcecie się pośmiać, to se obejrzyjcie. Jak chcecie się wzruszyć to nie oglądajcie. Jak chcecie się wystraszyć to też nie oglądajcie, chyba, że poszukujecie strachu wywołanego poziomem intelektualnym artystów. Jak chcecie emocji to idźcie na mszę do kościoła ale nie oglądajcie. Jak chcecie dobrego filmu, to weźcie jakikolwiek inny. Nawet "Amerykański Ninja" wydaję się mocnym dziełem. "Zmierzch" to tragedia ludzka, wykraczająca poza granice percepcji i dobrego smaku. Obejrzeliśmy to tylko po to, żeby się na tym uczciwie wyżyć i przestrzec widzów postronnych przed brnięciem w tą historię. Po co to takie coś jest? Dla jaj chyba tylko :)

Dwayne & Hudson

środa, 13 marca 2013

Rosja, szkło i McClane poza pułapką [Co w filmie piszczy?]



Zapewne, jeśli czytujecie regularnie naszego bloga, zdajecie sobie sprawę jak bardzo wyczekiwaliśmy premier trzech nowych filmów wielkiej trójcy kina akcji. Mowa o "Szklanej Pułapce", "Likwidatorze" i "Kuli w łeb". Na pierwszy ogień idzie Willis i jego rosyjska pułapka ze szkła. Nasze oczekiwania były naprawdę wysokie. Po pierwsze ucieszyliśmy się bardzo, że ta część będzie nakręcona w kategorii wiekowej "R". To zwiastowało powrót do korzeni i pozwalało sądzić, że twórcy odniosą się z należytym szacunkiem do fanów klasycznej trylogii Die Hard. Niestety nie do końca wszystko się udało, kategoria co prawda jest taka jaką ją zapowiadano, chociaż nie spodziewajcie się ultra brutalnej klaustrofobicznej strzelaniny w windzie. Nowa "Szklana Pułapka" to film dobry, ale nie ma w niej tego starego klimatu, za który kochamy tą serię.

Jako pierwszą poddamy ocenie fabułę, która jest najsłabszą stroną tego filmu. Największy zarzut to odejście od klasycznego starcia z terrorystami i momentami zepchnięcie Willisa na drugi plan. Dzieję się to kosztem postaci syna Co do szkieletu fabularnego. Cztery poprzednie części miały idealny w swojej prostocie schemat. Jest sobie obiekt, ten obiekt atakują terroryści składający się z szeregowców, bossa i jego głównego pomagiera. Z tym wszystkim walczy oczywiście nasz dzielny policjant, który zawsze trafia do tego obiektu przez przypadek. W tej części mamy załamanie tego schematu, niby są terroryści, (bardzo) niby jest boss, i niby jest główny pomagier. Niestety to wszystko jest "niby". Terroryści mają jakiś cel, ale odbiega on znacznie od motywacji, którą kierowali się bad guye, którzy pojawiali się w poprzednich częściach. Można powiedzieć, że taka zmiana schematu fabularnego może przynieść tej serii pewnego rodzaju odświeżenie. Naszym zdaniem stary schemat byłby tutaj o wiele lepszym rozwiązaniem. Na szczęście film posiada bardzo udane dialogi. Mowa tu głównie o Willisie i jego charakterystycznym sarkazmie i czarnym humorze do tej strony zarzutów nie mamy żadnych, co więcej momentami dorównują najlepszym tekstom Johna z przeszłości. Należy dodać, że w tym względzie jest lepiej niż w części poprzedniej.



Jeżeli jesteśmy już przy dialogach, to wypada powiedzieć parę słów o osobach, które te dialogi wypowiadają. Na pierwszym planie choć niestety nie zawsze jest niezawodny Bruce Willis. McCLane to jego absolutna życiówka i to widać również w najnowszej odsłonie. Gra na luzie i ma się wrażenie, że Bruce Willis urodził się po to aby wcielić się w nowojorskiego policjanta. Partnerujący mu Jai Courtney na pewno nie irytuje a momentami potrafi przyciągnąć uwagę widza. Największym minusem jest w tej części brak charakterystycznego oponenta. To nie jest tak, że gość zagrał źle. Po prostu źle to rozpisano. Należy również dodać, że tutaj konkurencja z wcześniejszych, starych części była po prostu miażdżąca. Wyjątek stanowi Timothy Olyphant, który był nijaki, ale przynajmniej jednoznaczny i wpisywał się w ten swoisty kanon budową postaci.

Na koniec to co jest bardzo istotne w całej serii "Szklanej Pułapki". Mowa tutaj oczywiście o sekwencjach akcji. Piątkę wyróżnia szalony mega destrukcyjny pościg ulicami Moskwy. Dla fana porządnej rozwałki coś pięknego. Mamy tutaj również do czynienia z cudownymi wymianami ognia, naprawdę pięknie udźwiękowionymi i uwaga biorąc pod uwagę ilość stłuczonego szkła, polski tytuł nabrał choć cząstkę sensu ;). Muzyką twórcy bardzo fajnie starali się nawiązać do twórczości Michaela Kamena z trzech pierwszych części. Za to duży plus.



Podsumowanie zaczniemy od zadania sobie pytania. Czy piąta część spełniła nasze wysokie oczekiwania? Niestety nie do końca. Jest to porządny film akcji z wyrazistym głównym bohaterem i sporą dawką niewymuszonego humoru. Niestety zatracono to co w tej serii najważniejsze, czyli klimat budowany na zasadzie nieskomplikowanej, ale bardzo wciągającej fabuły. Tutaj twórcy, zaczęli się bawić w zmiany miejsca akcji, wysyłanie bohaterów z Moskwy do Czarnobyla samochodem bez skafandrów i masek, oraz wstawianie momentami na pierwszym planie syna McClane'a. Film możecie sobie spokojnie obejrzeć, ponieważ da Wam on sporą dawkę rozrywki, ale jeśli oczekujecie czegoś wybitnego, zawiedziecie się. My ucieszyliśmy się na kolejne spotkanie z Brucem i na pewno nie wyszliśmy z kina w złych humorach. "Szklana Pułapka 5" wybija się i tak bardzo mocno na tle zalewającego rynek gówna sensacyjno podobnego. Skoro jednak ta część, wyróżnia się obecnie tak mocno, to nie chcemy nawet porównywać obecnego kina sensacyjnego, do klasycznej trylogii.

Dwayne & Hudson

czwartek, 7 marca 2013

"Ojciec Chrzestny" - propozycja nie do odrzucenia. [ Z Pełnym Filmem ]



W końcu musiał nadejść ten moment. Mierzymy się z największym klasykiem w historii kinematografii. Mimo, iż liczy już sobie 41 lat, to wciąż emocjonuje, zachwyca i stanowi wzór dla współczesnych filmowców, jak tworzyć wybitne dzieło mafijne. Dodać można, że nie tyczy się to tylko filmów gangsterskich, ale każdego rodzaju gatunku. Dzieło to wyróżnia się chyba każdym aspektem składowym filmu jako ogółu. Oglądaliśmy go już wiele razy i nie dostrzegamy w nim żadnych znaczących wad. Co więcej za każdym razem zachwyca nas historia, reżyseria, aktorstwo, muzyka i cała realizacja. "Godfather" -  Ojciec Chrzestny współczesnego kina.

Zaczniemy może od fenomenalnej historii, którą stworzył Mario Puzo i Francis Ford Coppola. Skoro mowa o autorze powieści i reżyserze warto zaznaczyć, że według nas film przewyższa jakością książkę. Jest to ewenement w skali światowej. Opowieść ta ciągle jest oryginalna, niepowtarzalna i jak do tej pory, żadnemu innemu reżyserowi, nie udało się chociaż w najmniejszym stopniu zbliżyć do tego poziomu. Niech o sali sukcesu tego obrazu świadczy ogromny wkład w popkulturę. Słyszymy słowo "mafia" i przed oczami zawsze mamy obraz stworzony przez Coppole. Moglibyśmy w tym momencie streścić tą fabułę, ale chyba nie ma to większego sensu, ponieważ każdy fan kina powinien tą historię znać.



"Ojciec Chrzestny" to maestria aktorstwa. Role Marlona Brando i Ala Pacino przeszły do kanonu jako klasyczne interpretacje mafiozów. To, jak świetną rolą, była rola Brando pokazuje zdobycie przez niego najważniejszej nagrody filmowej w 1973 roku. Pacino natomiast po roli Michalea, stał się obok De Niro etatowym gangsterem amerykańskiego kina. James Caan i Robert Duvall również zagrali na poziomie mistrzowskim. Im również należały się Oscary za te drugoplanowe role. Natomiast Talia Shire i Diane Keaton stanowiły o dużej sile żeńskiej części obsady. Nie ma co jednak kryć, że "Godfather" mężczyznami stoi :)

Strona techniczna pomimo upływu lat jest zajebista. Dźwięk serii z Thompsonów złowieszczo przeszywa powietrze [i ciała (szczególnie jedno ciało)]. Takty muzyki Nino Roty poruszają każdego człowieka a zdjęcia Nowego Jork lat 40. urzekają klimatem. Cała strona techniczna sprawiła, że "Ojciec Chrzestny" to film wyglądający bardzo realistycznie. Oglądając go czujemy się naocznymi świadkami emocjonujących wydarzeń.



Jeżeli drodzy czytelnicy szukacie filmu, który jest prawdziwym arcydziełem to "Godfather" to idealna pozycja na taki seans. Nie da się obok niego przejść obojętnie i zaliczyć do przeciętniaków. Oczywiście oglądając "Ojca Chrzestnego" warto zainteresować się jego dwoma kontynuacjami, które nie mają świeżości pierwowzoru, ale jakościowo są niemal równorzędnie. Kwestią gustu niech pozostanie hierarchia każdej z części trylogii. My obiecujemy, że kolejne części również trafią do działu "Z pełnym filmem".

PS. Być może wielkość tekstu nie dorównuje wielkości tego działa, ale posiedźcie sobie kilka godzin w call center i napiszcie tekst o 23:00. :P

Dwayne & Hudson

piątek, 1 marca 2013

"Debbiling", czyli zmora dla kinowego amatora [Z Pełnym Jajem]


Polska to kraj mający wiele wad. Nie da się tego przeskoczyć tu się urodziliśmy i trzeba jakoś egzystować. Przez pechowe umiejscowienie na mapie Europy i szereg smutnych wydarzeń w przeszłości jesteśmy mocno zacofani względem zachodu Europy. Jest jednak jedna kwestia, w której bijemy bogatsze materialnie narody. Wymyśliliśmy lektora do filmu. Oni na to nie wpadli. Niestety Polacy bardzo lubią ściągać pewne zjawiska z innych narodów. Niestety w większości są to decyzje niezbyt udane. Jeśli mieli byśmy ściągać technikę wytwarzania samochodów od Niemców to byłoby git, niestety ostatnimi czasy zaczęliśmy ściągać od nich modę na dubbingowanie filmów niebajkowych ;)

Coraz częściej, gdy sprawdzamy sobie repertuar kinowy rzuca się nam strasznie w oczy, że coraz częściej do filmów dorzucany jest dubbing. W tej chwili nie jest to problem, bo można swobodnie wybierać między napisami a polską wersją dialogową. Nie mniej pamiętajmy, że cytując jedną z postaci "Prometeusza": "wielkie rzeczy mają skromne początki". Bardzo nie chcielibyśmy aby poszło to w taką stronę: zamiast pojedynczych przypadków dubbingu będziemy mieć pojedyncze przypadki wersji oryginalnej a dubbing osiągnie sferę makro. Taka sytuacja byłaby dla nas wręcz nieznośna, oglądając filmy ze znanymi zagranicznymi aktorami, czulibyśmy jakiś dyskomfort, słysząc w tle głos Jarosława Boberka, Wiktora Zborowskiego czy Borysa Szyca. Przejdźmy może jednak do konkretnych przykładów.

Weźmy takie "Avengers" czyli pierwsza próba dubbingowania bardziej dorosłego filmu. Nie twierdzimy, że "Mściciele" to film skierowany do starszej widowni bo tak nie jest, ale bajką to to zdecydowanie nie jest. Poza tym weźmy takiego Samuela L. Jacksona czy Roberta Downeya Jr. jak sobie gadają po polskiemu. Są to normalne jaja ;) Skoro to są jajca to nie wiemy co powiedzieć o Gollumie w wydaniu Szyca. Fajnie operuje głosem Borys ale po co to takie coś jest takie podkładanie, to w tym przypadku to my nie wiemy ;). Dalej mamy Wiktora Zborowskiego jako Obeliksa czy Gandalfa, bądź tego od reklamy słynnego proszku bodajże na "W" podpowiadamy, że do prania on se jest ;). Fajnie, że Gandalf mówi po polsku, ale wydaje nam się, że przez to jego postać jest jakoś tak delikatnie wykastrowana z klimatu, jak i cały film, jak i cały film dzięki dubbingowi. Sami domyślacie się, że wypacza to patrzenie na grę aktorską bo przecież ci panowie i panie grają również głosem i ostatnia kwestia: jakoś dziwnie to wygląda, że "Żelazny Człowiek" dyskutuje z "Dużym, zielonym człowiekiem" po polsku. Po angielsku to jakoś tak normalniej brzmi.

Nie będziemy prowadzić dalszych rozważań bo wniosek jest jeden od samego początku tekstu. Dubbing w nie bajkach to gówno. Dla osób, którym napisy w kinie nie zapewniają komfortu, proponowalibyśmy rozszerzyć funkcję lektora z telewizorów właśnie na ekrany kinowe. W dzisiejszych czasach nie powinno to stanowić wielkiego problemu. Uniknięto by kaleczenia wyżej wspomnianego klimatu i aktorzy brzmieliby bardziej naturalnie. Poza tym nie narażano by ich na śmieszność, bo jak wyżej pisaliśmy to są normalne jaja ;). Teraz jeszcze jest to dosyć umiarkowane, ale jeżeli dubbing będzie w takich filmach jak "Niezniszczali", "Szklana Pułapka" czy nowy nowy Bond to będzie normalny Armagiedon i chyba do kin już nie zawitamy. Europo! Daliście nam sporo wzorców, ale dubbing wsadźcie sobie w dupy i podetrzyjcie Euro.

Dwayne & Hudson


poniedziałek, 25 lutego 2013

Przełomowa "Operacja" na naszym blogu [ Z Pełnym Filmem ]


Zapewne zauważyliście wielką zmianę graficzną bloga. Ten post jest debiutantem jeśli chodzi o nową szatę. Pewnie myślicie, że zrobimy dzisiaj wielkie podsumowanie tego co się działo na wczorajszych Oscarach. Otóż, nie będzie tego gdyż tego typu podsumowań można znaleźć wiele na tego typu blogach i portalach w internecie. Jeżeli chcielibyście poznać nasze zdanie na temat Oscarów, to znaleźć je można w poprzednich recenzjach Oscarowych produkcji. Zajmiemy się, największym wygranym tej gali, czyli "Operacją Argo". Mieliśmy świetne przeczucie aby poczekać z recenzją tego filmu. Dzięki temu, debiutancki post będzie zawsze skojarzony z produkcją która wywalczyła najważniejszą nagrodę świata filmu.

Całą klasę tego filmu tworzy jego fabuła. Zapewne wiele osób nie kojarzy tej historii, gdyż była ona mocno utajniona przez rząd USA. Decydując się na obejrzenie "Argo" zapoznajemy się z jedną najbardziej interesujących akcji wywiadowczych w historii USA, a pewnie i całego świata. Należy dodać, że ta historia jest tu trochę zmieniona, gdyż jak można się domyślać, władze nie dadzą do wiadomości całości przebiegu tej super tajnej akcji. Wierzcie nam jednak, że na podstawie tego, co zostało udostępnione, powstał świetny, emocjonujący i trzymający w napięciu film. Streszczając fabułę. Opowiada ona o ratowaniu kilku pracowników ambasady amerykańskiej w Iranie. Po zamieszkach kilku pracowników, uciekając z gmachu, znalazło schronienie w domu kanadyjskiego ambasadora. Ze Stanów wysłany został agent CIA, który pod przykrywką tworzenia filmu science-fiction, miał wyprowadzić ambasadorów z Iranu. Ogląda się to naprawdę świetnie. Jest tak dzięki świetnemu stopniowaniu napięcia przez reżysera. Ponadto, bardzo fajnie jest rekonstruowana cała ta misterna intryga. Za potwierdzenie naszych słów niech świadczy Oscar za najlepszy scenariusz adaptowany.


"Operacja Argo" nie byłaby tak świetnym filmem, gdyby nie występowali w niej tak dobrzy aktorzy. Główną rolę, gra znienawidzony w wielu kręgach Ben Aflleck, uważany po prostu za drewno. My się z tym nie zgadzamy, lubimy Bena, a w tym filmie tylko potwierdza swoją świetną dyspozycję. Najlepsi jednak są aktorzy drugoplanowi. John Goodman i nominowany za tą rolę do Oscara, Alan Arkin. Jako goście z "Hollywood", pomagający w całej tej przykrywce, są bardzo naturalni i na swój sposób intrygujący. Ciekawa kwestia dotyczy, wyboru aktorów do ról ambasadorów. Może nie zapadają w pamięć aż tak bardzo jak powyższe postaci, ale ich charakteryzacja była tak znakomita, że przypominali oni prawie w 100% swoich rzeczywistych odpowiedników, co możemy dostrzec podczas napisów końcowych.

Czas na warstwę techniczną. Film posiada ładne zdjęcia, fajnie oddające końcówkę lat 70-tych zarówno w Stanach, jak i na Bliskim Wschodzie. Całość jest świetnie zmontowana, co również doceniła Akademia, przyznając "Argo" Oscara w tej kategorii. Muzyka. Może nie słabszy element filmu, ale raczej nieodczuwalny i tym samym, nie wyróżniający się. Skoro już mówimy o braku wyróżnień, to szczerze ubolewamy, że "Argo" nie posiada wyraźnego "elementu estetycznego"- wiecie o czym mowa ;)


Swoim najnowszym filmem, Ben Aflleck, potwierdził, że jest świetnym reżyserem i wspaniale potrafi opowiadać historię. Zarówno "Gdzie jesteś Amando?", jak i "Miasto Złodziei" to filmy nietuzinkowe i doprawdy świetne. Taka sama jest "Operacja Argo". Angażuje widza, pokazuje ciekawą historię i jest to po prostu film który ewidentnie zasługuje na miano najlepszego w danym roku. Co prawda my liczyliśmy na podobnego gatunkowo "Wroga Numer Jeden", do którego recenzji zapraszamy, ale wybór "Argo" zdecydowanie nie godzi w nasz gust. Wręcz przeciwnie, gratulację dla całej ekipy!

P.S: Podsumowanie Oscarów w pigułce. No fajne były! :)

Dwayne & Hudson

poniedziałek, 18 lutego 2013

10 pytań na pół do Andrzeja Tucholskiego [ 10 na pół czyli i filmach i o jajach ]




Andrzej Tucholski jest autorem jednego z najciekawszych blogów w Polsce. Zajmuję się szeroko rozumianą "kulturą". W swoich tekstach traktuje o wielu interesujących rzeczach. Naturalnie każda z nich to jakiś odłam  "kultury". W pierwszej chwili, można byłoby pomyśleć, że gość co to się zajmuje kulturą to jakiś nudnawy fanatyk. W żadnym razie! Sam Andrzej daje jasno do zrozumienia, czytelnikom, że czas wolny najbardziej lubi spędzać z przyjaciółmi. Jego dostęp do sfery którą opisuje nazywa mobilną. Ma to źródło w jego częstych podróżach komunikacją miejską. I tam oddaje się czytaniu książek, czy słuchaniu muzyki. Później w sposób niezwykle przyjemny dla oka i duszy opisuje co mu w niej zagra :)
Bardzo dobrą rekomendacją dla niego jest umieszczenie go w dwudziestce najbardziej wpływowych blogerów w Polsce roku 2012.
Andrzej zgodził się odpowiedzieć na nasze 10 pytań i tym wziąć współtworzyć nasz nowy dział. Odpowiedzi są bardzo ciekawe. Takie jak...blog Andrzeja, na który serdecznie zapraszamy. "Kultura", tak często lekceważona w naszych czasach - wcale nie musi być nudna. Dowód w linku:


A teraz czas na na nasze pytania i odpowiedzi naszego gościa :

Ulubiony aktor i aktorka?

Generalnie to nie lubię pytań o ulubione cokolwiek, bo mi się to często zmienia( + zawsze jest więcej niż jeden). Ale jeśli miałbym się jednak skupić i coś wybrać to z aktorów wahałbym się pomiędzy Bradleyem Cooperem, Jamie Foxxem i Tomem Hanksem. Pierwszy zawsze gra pisarzy, drugi gra baddasów, trzeci jest najlepszy. 

Ulubiony film?

Mr. Nobody, The Social Network, Dziękujemy Za Palenie i Any Given Sunday. Każdy widziałem po trzy, pięć razy. Mr. Nobody podoba mi się "po prostu", pozostała trójka to świetne succes stories trudnych postaci w kręcących mnie tematykach :)

Ulubiony reżyser?

Fincher. Niedawno się okazało, że uwielbiam spokojnie 3/4 jego dorobku :)

Ulubiona scena filmowa?

Jestem pewien, że taką mam, ale za Chiny Ludowe nie umiem sobie przypomnieć, jaka to jest :) Na pewno na jakiejś hipotetycznej, ścisłej topliście miałbym też intro do Dziękujemy Za Palenie oraz ten moment w Any Given Sunday, gdy na tle Bill Whitersa, leci piłka przez boisko. 

Ulubiona postać?

Fabularna? Kurczę, to jest trudne pytanie. Jakoś tak się utożsamiam z Watsonem z Scherlocka BBC ( nie wiem czy seriale się liczą)  bo nie dość, że zawsze go ceniłem w opowiadaniach to jeszcze w nowym wcieleniu jest bloggerem :)

Największe jajo jakie widziałeś?

Ta komedia z Eddiem Murphy gdzie grał wszystkie role, a wszystkie role opierały się o pierdzenie dziadka. Sorry, nie zgoogluję tytułu. Jeszcze ktoś by wpadł na pomysł sprawdzenia, czy faktycznie jest tak słabo :)

Najbardziej żenująca postać filmowa?

Szefowie agencji z trylogii Bourne'a.

Czy jest coś, co w obecnym kinie wyjątkowo Cię drażni?

Dubbing animacji ( NAPRAWDĘ, da się chyba zrobić pojedynczy seans w tygodniu z napisami). Do 3D przywykłem, chociaż takiej "prawdziwej" trójwymiarowości jeszcze w zwykłym kinie nie uświadczyłem.

Czy drażni Cię coś podczas oglądania filmów w kinie albo w domu?

Ignorowanie filmu jest marne. Ale poza tym większość przypadłości (podjadanie, komentowanie, głośne reakcje). To raczej moje cechy, więc może się zamknę :)

Jaki gatunek filmowy lubisz najmniej? 

Horrory. Jak się bać to tylko przy książce :) 

sobota, 16 lutego 2013

Teoria spiskowa - wróg numer jeden [Z Pełnym Filmem]



W lutym na naszym blogu pojawiają się przede wszystkim propozycje filmowe, które są nominowane do Oscarów. Dziś czas na nie będziemy tego ukrywać naszego faworyta. W tym roku filmy stoją na naprawdę wysokim poziomie i takiego faworyta było nam ciężej niż zwykle wybrać. Decydujemy się na ten tytuł, gdyż obok fascynującej historii, którą napisało życie mamy do czynienia z perfekcyjnie zrealizowanym thrillerem sensacyjnym. Przed wami nasza opinia o "Wrogu numer jeden".

Wiele osób zarzuca tej produkcji wielką propagandowość. O czym mowa? Od czasów zamachów 11 września powstała bardzo mocno rozbudowana, poparta bardzo ciekawymi wnioskami teoria spiskowa. Głosi ona, że za zamachem stoi amerykański rząd. Jest to temat ogromnie ciekawy i wart obszernej dyskusji. Dlatego też nie będziemy wplatać tego wątku w dużej ilości do naszej recenzji filmu. Z jednej strony dlatego, że jest to temat na innego bloga, a z drugiej chcemy się skupić na wartości samego filmu, który oceniany jest przez wiele osób krzywdząco właśnie przez zwątpienie w winę Osamy Bin Ladena. Nie chcemy rozstrzygać kto ma rację i jak naprawdę było, bo tego się de facto rozstrzygnąć nie da. Da się natomiast docenić kunszt realizacji "Wroga numer jeden" bez względu na genezę wydarzeń.

Przejdźmy już do samej fabuły filmu. Nie ma tutaj niczego zaskakującego, gdyż każdy w mniejszym lub większym stopniu tą historię zna. Reżyserka pozwala nam jedynie albo aż zagłębić się w szczegóły największego polowania XXI wieku. I trzeba przyznać, że wyszło jej to kapitalnie. Każde sceny z pracy agentów CIA, są pokazane w sposób niezwykle wiarygodny. Nie ważne czy obserwujemy przesłuchanie w szopie na odludziu, czy ostrą wymianę zdań w sztabie głównym. Wszystko przykuwa uwagę i pozwala docenić ogrom pracy włożonej przez paradoksalnie nie najwyższe komórki CIA. Można nawet odnieść wrażenie, że wiele kluczowych aspektów polowania było torpedowanych przez tak zwaną "górę". Film wieńczy misternie przygotowana akcja szturmu na fortecę Osamy Bin Ladena. Nie ma tutaj typowej dla kina amerykańskiego widowiskowości. Jest za to zimny i surowy profesjonalizm Delty Force. Zaskoczyło nas to, że spodobał nam się taki sposób przedstawienia tej akcji, gdyż zwykle jesteśmy zwolennikami efektowności. W tym przypadku wielkie słowa uznania dla Kathryn Bigelow za ukazanie tej akcji w sposób niezwykle realistyczny. Ponadto nasz wielki podziw budzi to iż mimo, że doskonale znaliśmy koniec tej historii to jej końcowe i kluczowe fragmenty oglądaliśmy w wielkim napięciu.



Ta produkcja nie byłaby tak znakomita gdyby nie fantastycznie dobrana obsada aktorska. Na pierwszym planie możemy podziwiać, znakomitą Jessicę Chastain, która wcieliła się w upartą w dążeniu do celu, młodą agentkę CIA. Za tą rolę Jessica Chastain ma bardzo duże szanse na zdobycie Oscara w kategorii najlepszej aktorki pierwszoplanowej. Jej postać bardzo ciekawie ewoluuje na przestrzeni lat. Początkowo jakby zagubiona i nie do końca pewna racji swojej funkcji, staję się twardą, zdeterminowaną maszyną szpiegowska, zaprogramowaną na jeden cel: znaleźć Osamę i zabić. Błyszczy również drugi plan z którego najbardziej podobali nam się Mark Strong - wyjątkowo z włosami ;) oraz Jason Clarke... również z włosami ;). A tak na poważnie, obaj mają przynajmniej po jednej scenie w której kradną dla siebie całą uwagę. O ile Clarke bryluje w scenach przesłuchań członków Al - Kaidy to drugi ma fantastyczny monolog na zebraniu grupy tropiącej Bin Ladena. Dalej pojawiają się np. Kyle Chandler czy James Gandolfini. Reasumując temat aktorstwa nie ma tutaj słabych punktów, stanowi ono o jednej z najważniejszych zalet tego filmu.

"Wróg numer jeden" zabiera nas w totalny klimat Bliskiego Wschodu, również za pomocą zdjęć. Bardzo fajną sprawą jest pokazanie dużej części ostatniej akcji z punktu widzenia żołnierzy wyposażonych w noktowizory. O ile w scenach statycznych czujemy gorący, bliskowschodni klimat to w scenach dynamicznych odczuwamy napięcie towarzyszące żołnierzom dzięki takiemu właśnie akcji - z pierwszej osoby. Muzyka bardzo dobrze współgra z tym co widzimy na ekranie, natomiast więcej należy napisać o dźwiękach. Nie sądziliśmy, że spodobają nam się wystrzały z broni wyposażonych w tłumiki. Ciężko to opisać słowami, ale dla nas efekt był kapitalny.



Reasumując, najnowszy film Kathryn Bigelow jest chyba jej najlepszym filmem i znacznie bardziej zasługuje na Oscara niż uhonorowany tą nagrodą Hurt Locker. Trochę ciężko nam przelać na słowo pisane główne pozytywne odczucie na temat "Wroga numer jeden", ale gdy w rozmowach między sobą używamy frazy "lubię takie filmy" od razu wiemy, że któryś z nas miał do czynienia z czymś naprawdę świetnym. O tym filmie z całą pewnością możemy powiedzieć " lubimy takie filmy".
Dwayne & Hudson

poniedziałek, 11 lutego 2013

10 pytań na pół do Roja [10 na pół czyli i o filmach i o jajach]



Patryk "Rojo" Rojewski, znany jest przede wszystkim z bardzo popularnego serwisu youtube. Każdy fan gier komputerowych powinien zajrzeć na jego kanał, ponieważ znaleźć tam można naprawdę świetne materiały. Tworzy je w sposób bardzo interesujący, ponieważ o grach potrafi opowiadać zarówno od strony socjologicznej i zamienia się wtedy w bardzo spokojnego profesora Rojewskiego, jak i w sposób zwariowany i wtedy na ekranie oglądamy osobę pozytywnie zakręconą, która potrafi rozbawić do łez. Na kanale Roja oprócz materiałów z gier komputerowych można również znaleźć filmiki o paintballu (jako pierwszy w Polsce stworzył internetowy program o tym sporcie), a także poradniki dla osób zainteresowanych rysowaniem. Jest również osobą, która bardzo mocno angażuje się w różne akcje charytatywne, co piątek w swoim programie "INFOrojki" zachęca do pomocy osobom niepełnosprawnym.
Jeżeli ktoś jeszcze Patryka "Roja" Rojewskiego nie zna to poniżej macie linka do jego kanału na youtubie. Przekonacie się, że jest to wielki pasjonat, który potrafi niesamowicie zainteresować swoją osobowością.

http://www.youtube.com/user/ROJOV13?feature=g-user-u


Przejdźmy do meritum tego działu. Oto odpowiedzi Roja na nasze 10 pytań o filmach i jajach:


Ulubiony aktor i aktorka?

Jest ich wielu. Trudno wymienić jakąś grupę reprezentacyjną. Śmietankę zasilają na pewno Mel Gibson, Tom Hardy, Tom Hanks, Robert de Niro i Jodie Foster.

Ulubiony film?

Forrest Gump

Ulubiony reżyser?

Quentin Tarantino, Steven Spielberg, Guy Ritchie

Ulubiona scena filmowa?

Miliony, jednak ta, która przyszła mi w tym momencie do głowy to ujawnienie systemów robienia w bambuko naczelnika więzienia przez głównego bohatera w filmie "Skazani na Shawshank".

Ulubiona postać?

Bronson w filmie "Bronson"

Największe jajo jakie widziałeś?

Nie pamiętam. Wypieram z łba gnioty filmowe.

Najbardziej żenująca postać filmowa?

Jak wyżej.

Czy jest coś co w obecnym kinie wyjątkowo Cię drażni?

Dubbing do nie-bajek i 3D, który często dodawany jest z dupy, jako bajer marketingowy. Rzadko, który film potrafi wykorzystać potencjał tej technologii. "Avatar" na razie zrobił to najlepiej.

Czy  drażni Cię coś podczas oglądania filmów w kinie albo w domu?

W kinie za długie reklamy wstępne, w domu często brak czasu na seans.

Jaki gatunek filmowy lubisz najmniej?

Musicale, kostiumowe

Dwayne & Hudson

niedziela, 10 lutego 2013

"Bitwa Pod Wiedniem" - czyli kompromisacja, wstyd i hańba. Tak zwane gówno. [Z Pełnym Jajem]


Jak by to zacząć? W tamtym roku najbardziej oczekiwanym gównianym filmem była dla nas "Kac Wawa". W tym roku była to "Bitwa pod Wiedniem'. Podobnie jak rok temu, tak i teraz nie zawiedliśmy się i dostaliśmy pełnoprawne zgniłe jajo do naszego prześmiewczego działu. "Bitwa pod Wiedniem" jest tak epicko chujowa, że...szok. Ciężko o tym pisać sensownie gdyż na ekranie mamy akcję bezsensowną do kwadratu. Może zaczniemy nietypowo od strony technicznej, gdyż to chyba ona wywarła na nas największe wrażenie.

Każdy z Was miał większe czy mniejsze doświadczenie z programem "paint". Dochodzimy do wniosku, że twórcy filmu mieli to doświadczenie bardzo duże, gdyż cały film potrawili przedstawić właśnie za pomocą tego skomplikowanego programu graficznego. Oczywiście wspierali się fototapetami jako imitacją tła/pejzażu ale główne szlify ostro pracowały w paincie. Ewentualnei jeśli nie był to paint, to na te cudowne fototapety najprawdopodobniej były naklejone wycięte z gazet armie. Cały świat wygląda tak jakby przed chwilą uderzyła w niego kometa. Jest tak jakoś dziwnie postapokalitycznie i przez to posępnie. Sprawdziłoby się to może w nowym Mad Maxie, ale w "Bitwie Pod Wiedniem" -wierzcie na słowo - nie sprawdziło się. Przejdźmy teraz może do scen batalistycznych. Tutaj mamy całe oblężenia Wiednia pokazane  jako strzelanie 9 razy z armat i odsiecz Wiedeńską, czyli 15 żołnierzy jedzie normalnie na odsiecz, zabija 8 muzułmanów po czym 300 tysięczna armia się wycofuje. Jest jeszcze bardzo istotne strzelanie z armat ze wzgórza po to aby całej niewiernej armii "stworzyć piekło". Mamy jeszcze wybuch atomowy pod murem miasta i teraz najlepsze. Wyłom atakuje z 8 żołnierzy w porywach do 9, zostają zastrzeleni i cały atak się załamuje. Pozostałe 299.992 żołnierzy siedzi z Karą Mustafą na polu i pieką kiełbaski pomiędzy szyciem idealnie identycznych namiotów. Warto jeszcze wspomnieć, że na końcu szarżuje na husarię aż jeden żołnierz, natomiast każdy z husarzy strzela po 2 razy w tego śmiałka. Rozwalają go prawie jak Sonny'ego na rogatce w "Ojcu Chrzestnym". Scena normalnie kultowa.  Abstrahując od ukazanej potęgi odsieczy w 20 chłopa, wygląda to wszystko tragicznie. Lepszy rozmach osiągaliśmy bijąc się w dzieciństwie dwoma plastikowymi ludzikami. Wybuchy są bardzo realistyczne, wystrzały też. Walka wręcz jest tak zajebista, że nawet nie pamiętamy czy taka tam była. Super wyglądają też miasta, czyli Konstantynopol i Wiedeń. Są stworzone na bazie jakieś szmaty i kartonu. Niestety rysując miasto na szmacie i kartonie nie wzięto pod uwagę ilości szczegółów. Wiedeń np. to było miasto które miało mur i z 3 budynki.

Teraz fabuła, to co najważniejsze. Fabuła jest zajebista. Dowiedzieliśmy się, że odsiecz prowadził jakiś Marco Da Viano a Sobieski przyjechał żeby sypnąć z armat. Ponadto pan Marco uzdrawiał ślepych, głuchych i ogólnie był magiem a może i paladynem Weneckim. Drugą najważniejszą postacią według tego filmu był Kara Mustafa. Był on bardzo ważną postacią ale w historii nie mniej ważną od Sobieskiego, natomiast dla nas Polaków Sobieski był najważniejszy. A tutaj jest go z 6 min z czego 3 to prezentacja, tak żałosna, jak w reklamie margaryny. Nie potrafimy Wam tego lepiej opisać. Sobieski wypowiada ze 4 zdania jak prawdziwy polak - po angielsku i wypierdala się na wzgórzu ciągnąc armatę. Odsiecz jak jasna cholera. Skoro o języku mowa, to Austriacy mówią jak to zwykle po angielsku, Turcy jak to zwykle po angielsku a Polaków reprezentuje w dialogu tylko Sobieski, Olbrychski krzyczy po polsku "Fire" a Kukliński grany przez Mecwaldowskiego, mówi po angielsku jak typowy polak, że jedzie "Czarna Madonna" czyli, Sobieski wjeżdża w kilku chłopa do Wiednia. Może i z tego zdania jest masło maślane ale oddaje chcąc nie chcąc charakter tego gównianego dzieła. Ogólnie jeżeli chcecie się czegoś dowiedzieć o Odsieczy Wiedeńskiej, wypożyczcie książkę historyczną.

Aktorstwo. Główna rola. Znany z filmu "Scarface" F. Murray Abraham gra sobie Marca Da Vianka. Gra sobie go super ale generalnie jego postać ma się w dupie, tak jak każdą która występuje. Niemniej jednak była to najlepsza postać filmu. Adamczyk gra Habsburga bardzo fajnie. Robi z siebie debila. Skolimowski gra Sobieskiego. Nie da się ukryć, że musiał spędzić na planie z pół dnia. Olbrychski spędził z 30 min, w tym 20 na charakteryzję a Szyc był na planie ze 3 minuty. Nie dość, że nic nie mówi, to zawsze stoi na dziesiątym  planie. Dobra rola. Alicja Bachleda Curuś też fajnie grała ale nie wiemy po co ona tam w ogóle była. Postać zupełnie zbędna. Kara Mustafa był grany przez aktora włoskiego, bodajże Enrico Loverso czy coś takiego. Bardzo fajna rola, dużo walczył. O aktorstwie tyle. O reżyserii teraz. Zajebista, wszystko pod kontrolą reżysera. Duża dbałość o szczegóły np. pokazanie na chorągwiach aktualnego godła Polski. Scenariusz z kolanka albo z półkolanka. I to by było na tyle. Aha i muzyka. Nie pamiętamy czy nawet była. Coś tam brzdąkało.

W "Bitwie Pod Wiedniem" przez pierwszą godzinę nie dzieje się dosłownie nic. W kolejnej godzinie niby się coś dzieje ale jest to zrobione w taki sposób, że się tego nie chce oglądać. Miała to być wielka międzynarodowa produkcja a wyszedł wielki międzynarodowy gniot. Bardzo możliwe, że za 7 lat, "Bitwa" doczeka się miana największego gówna dekady. Nic w tym filmie nie zasługuje na pochwałę. Dosłownie nic. Wszystko należy zgnoić, po to aby nie karmiono nas takim szajsem. Wiele o tym dziele mówi fakt, że we Włoszech był przeznaczony od razu do telewizji. U nas był w kinach. Żałosny ruch, obsadzenia polskich aktorów w filmie nie dość, że nie o Polakach, to jeszcze żałośnie przekłamującym historię i gloryfikującym jakiegoś księdza który po prostu odprawił modlitwę na wzgórzu Kahlenberg. Kompromisacja totalna...

Dwayne & Hudson

środa, 6 lutego 2013

Pozytywy filmu o pozytywnym myśleniu [Z Pełnym Filmem]



Dzisiejszy film opiszemy w bardzo pozytywny sposób. Nie można spojrzeć negatywnie na film, który otrzymał aż 8 nominacji do Oscara. Mało tego dostał je we wszystkich najważniejszych kategoriach (film, scenariusz, reżyseria, montaż oraz każda kategoria aktorska). Na początku nie wiedzieliśmy co to w ogóle jest za produkcja. Co chwila słychać było o jakimś dobrym filmie z rewelacyjną rolą Roberta De Niro. Gdy zobaczyliśmy pierwsze zwiastuny pomyśleliśmy: eeee taaam pierdoły jakieś. A jak obejrzeliśmy już film to pozytywnie stwierdziliśmy eeee nooo nie aż takie pierdoły ;). I tym pozytywnym akcentem przejdźmy do dalszej części naszej pozytywnej opinii. ;) 

Film reprezentuje pozytywną formę dramatu. Brzmi to może nieco dziwnie, ale wierzcie tak jest. Jest to historia o bardzo poważnych problemach życiowych, podana w lekki, pozytywnie nastrajający sposób. Głównym bohaterem jest Pat Solitano Jr., który cierpi na problemy natury psychicznej. Na swojej drodze spotyka Tiffany, która również ma problemy z głową, ponieważ przeżyła rodzinną tragedię. Fabuła zbudowana wokół relacji tych dwojga jest klasycznym przykładem na prostotę ubraną w pozytywny przekaz radzenia sobie w skomplikowanych sytuacjach. Nie przeszkadzały nam nawet tańce i hulańce na końcu również dzięki temu, że ich pokazanie miało fabularny sens. 



W wstępie uderzyliśmy informacją, że aż 4 role tego filmu uzyskały nominacje do Oscara. Absolutnie to pochwalamy. Zarówno Bradley Cooper, Jennifer Lawrance, Bob DeNiro ;), Jacki Weaver, prezentują najwyższy poziom aktorstwa. Największe pozytywne zaskoczenia to role Lawrance i Boba. Tej młodej aktorki nie posądzaliśmy o aż tak wielki talent. Natomiast cieszy nas to, że Bob wrócił nareszcie do najwyższej formy. To dla nas osobiście chyba najbardziej pozytywny akcent tego filmu. Nie wiemy jak będzie ze statuetkami, gdyż konkurencja jest potężna, aczkolwiek myślimy, że przynajmniej jedna z tych osób dostanie statuetkę. Na tak owocny wysyp nominacji aktorskich z pewnością miała wpływ reżyseria Davida O. Russella. Świetnie poprowadził cały film i zasłużenie dzierży póki co nominację do Oscara. Warto wspomnieć, że Russell jest twórcą scenariusza, za który również otrzymał nominację.

Do strony technicznej również nie mamy żadnych zastrzeżeń. Wszystko było dobrze zmontowane, zdjęcia stały na najwyższym możliwym poziomie w takim gatunku jak dramat obyczajowy. Natomiast w uszy wpadało bardzo dobrze dopasowana muzyka. Była po prostu bardzo pozytywna. ;)



Film ma tytuł "Poradnik pozytywnego myślenia" i mimo tego, że nie oddaje tytułu oryginalnego a jest wymysłem dystrybutorów to bardzo dobrze oddaje emocje po zakończeniu seansu. Myślimy, że najlepszym dowodem naszego nastawienia jest ilość odmian słowa - pozytywny w całym naszym tekście. Zdecydowanie każdemu polecamy ten seans, a nawet najbardziej negatywne nastawienie przeobrazi się w nastawienie pozytywne.

P.S. Myślicie, że zapomnieliśmy o stałym elemencie naszych recenzji czyli o elemencie estetycznym? Owszem zapomnieliśmy. ;) Dlatego w Post Scriptum spieszymy nadmienić Jennifer Lawrance wygląda tutaj wręcz zjawiskowo.

Dwayne & Hudson

środa, 30 stycznia 2013

Pedagogicznie o znaczkach [Co w filmie piszczy]

Dzisiejszy pomysł na temat tekstu narodził się przez przypadek. Otóż jeden z nas oglądał niedawno w telewizji "Liberatora" - słynny film ze Steven Seagalem. Pomyślicie pewnie, że chcemy przybliżać Wam ten film. Otóż nie. Nie będzie to również temat o marynarce wojennej oraz występujących w jej szeregach kucharzach zabójcach. Będzie to natomiast krótka rozprawa na temat zaskakujących wręcz dla nas oznaczeniach wiekowych w rogu naszych telewizorów.

Oglądając "Liberatora" rzuciło się w oczy ograniczenie wiekowe od 12 lat. Teraz pytanie czy film w którym, wyszarpywana jest krtań, wydłubawane jest oko może być prezentowane tak młodym widzom. Umówmy się, my widzieliśmy takie filmy nawet będąc młodszymi ale pamiętamy dokładnie, że występowały przy nich "czerwone" znaczki, adekwatne do treści. A dzisiaj? "Liberator" dostaje 12+ i co jest chyba jeszcze ciekawsze, takie samo oznaczenie otrzymują "Szklane Pułapki". Może te filmy faktycznie nie wpłyną jakoś na psychikę młodych ludzi, bo tak jak wcześniej wspomnieliśmy, sami oglądaliśmy bardziej brutalne filmy w takim wieku a jesteśmy...w miarę normalni ;) Ale tego typu zjawisko jest ciekawym wyjściem do dyskusji jak mocno zmienia się polityka tych stacji aby zwiększać jeszcze bardziej oglądalność oraz jeszcze szerszy problem, czyli coraz młodsi widzowie dostają coraz większe przyzwolenia do oglądania niedopowiednich dla nich treści. Z pewnością wynika to z rozrośnięcia się na przestrzeni lat internetu, który takie treści najmłodszym funduje bez ograniczeń. Co prawda na niektórych stronach występują informacje, że strona jest dla osób pełnoletnich ale nie ma co się oszukiwać, wystarczy jedno kliknięci i każdy robi się "pełnoletni".


Należałoby się zastanowić, czy taki trend o którym mówimy, będzie jeszcze mocniej ewoluował. Czyli np. filmy z serii "Piła" będą najpierw od 16 lat (jeżeli już nie są!) a kilka lat później dołączą do "Szklanej Pułapki" i "Liberatora" czyli zostaną opatrzone żółtą "12". A jeszcze później, włodarze stacji sypną zieloną buźkę jako film "familijny". Można się oczywiście mocno uśmiechnąć na takie prognozy ale wierzcie nam, 10 czy 12 lat temu do głowy by nam nie przyszło, że te filmy dostaną takie ograniczenie wiekowe w tv. Zatem uśmiechając się, pamiętajmy zarazem, że "niemożliwe nie istnieje"... ;)

Na pewno dzieci które obejrzały film z "czerwonym znaczkiem" nie odniosą żadnych zmian psychicznych, bo   to jest uzależnione tylko i wyłącznie od sposobu wychowywania. Takie zjawiska w telewizji czy internecie, można odczytać jako, mówiąc górnolotnie, ostrzeżenia dla świata, że coś chyba jednak idzie w nie najlepszym kierunku. Fajnie, że stacje więcej sobie zarobią ale chyba nie tędy droga. Dzieciństwo jest jedno i starajmy się zadbać aby takim właśnie było a nie wprowadzajmy dzieciaków w dorosły świat zbyt wcześnie. Kiedy rodzic widzi czerwony znaczek, sam decyduje czy pokazać transmisję dziecku. Kiedy widzi znaczek "12+" a sam nie widział filmy, godzi się na towarzystwo dzieciaka a w trakcie okazuje się, że na pewno nie życzył sobie aby jego podopieczny obserwował przestrzeliwanie ciał i wbijanie noży w głowy. Niby szczegół a jakże ważny!

P.S: Jeżeli małe dzieci będą oglądać filmy z czerwonym znaczkiem, to skończą tak jak my i zostanę blogerami. To Wasza decyzja, rodzice czy chcecie robić z nich naszych kolegów i koleżanki po fachu ;)

P.S 2: Nieco moralizatorski i pedagogiczny ton posta wynika z autentycznego zbulwersowania faktem dostrzeżonym na seansie "Liberatora".

Dwayne & Hudson

piątek, 25 stycznia 2013

Promienie namiętności - część czwarta [Z Pełnym Jajem]



"Ryba Pariba Dolce Wita", ekskluzywny lokal taneczno, muzyczno, alkoholowy, bił drewnianym neonem na jakieś 30 cm. w dal. Zakochańce Armando Zorro De La Vega i Miranda Esmeralda Kinszasa dostrzegli ten napis zemdleli z wycieńczenia. Huk uderzających ciał o beton był tak donośny, że gdyby nie muza puszczona na fula z pewnością ktoś by to usłyszał i się zainteresował. Niestety "Ryba Pariba" była pogrążona jedynie w tanach i śpiewach koncertowo klubowych. Szczęśliwie dla zakochanej pary, lokal opuścił pies w celu sikania. Za cel wybrał sobie dwa leżące ciała. Dzięki ciepłej cieczy, która spłynęła po twarzy Zorra, ten ocknął się i przypomniał po co tu przybyli. Odpędzając niesfornego psiaka zbudził ukochaną siarczystą flugą, poprzedzoną kopniakiem w dupę. Pomyślicie, że straszny łobuz z Zorra, ale jak winić człowieka, który kieruje się wytycznymi w głowie "na konie działało". W końcu udało im się wejść do lokalu...

W Akakuppo w drzwiach lepianki zamieszkiwanej przez uciekinierów podnosił się ze strasznym bólem głowy El Maria Desperados De Rutko - najlepszy łowca ludzi w obu Amerykach i środkowej też. Opierając się o drąga z którym niezmiennie podróżował, wstał i znowu upadł. Z powodu porządnego trzaśnięcia się w łeb zapomniał kim jest i dlaczego jest taki paskudny. Patrząc w lustro ogarniając swoje rysy miał ochotę na nich usiąść. Kiedy zorientował się, że nie należy do minimalnego odsetku populacji, która umie usiąść na twarzy dupą zaprzestał prób. Była to jedyna pewna rzecz jaką wiedział. Zaczął myśleć po co on jest w tym domu i przyszło mu do głowy, że jest tu chyba cieciem. Na drąga zamontował szmatę i począł myć na mokro okna. Dziwiło go trochę czemu w domu stoi jeszcze koń, ale uznał, że widocznie to taki wystrój wnętrza. Na sugestie sprzątania, która pojawiła we łbie, mógł wpłynąć totalny syf w całym domu i ogólny nieład. Jak skończyć myć okno to umył parapet i zaczął gotować obiad. Jak gotował to umył podłogę, a potem złapał płyn do mycia naczyń i wyprał nim pościel. Nie zastając w dalszym ciągu nikogo w domu postanowił, że wypierze skarpetki i pójdzie spać na konia.



Na dansingu, pojawiły się pierwsze problemy. Bramkarz nie chciał wpuścić Zorra gdyż wystawały mu z kieszeni kawałki łajna, nie miał wieczorowego obuwia i według ochroniarza nie umył zębów. Kinszasa walczyła o wstęp dla kochanka całą sobą, gdy wróciła po 15 minutach w towarzystwie bramkarza Armando dostał przyzwolenie na zabawę. A w klubie zabawa była ogromna. Na parkiecie o wymiarach 3 metry na 2 metry bawiło się przynajmniej 50 osób. Nie przeszkadzało im to, że taniec ogranicza się do poruszania małymi palcami u stóp. Wodzirej puszczając coraz szybszą muzykę, któą doskonale było słychać na zewnątrz, czego nie można było powiedzieć o "wewnątrz", ciepło zachęcał gości "bawić się kurwa albo won". Przy tak sympatycznym choć zdecydowanym nakazie Armando powiedział do Kinszasy idę się narąbać a ty rób co chcesz. Kinszasa powiedziała:
- to miał być nasz romantyczny wieczór
- dobra tam, no przecież jest. Chodź ze mną. Odparł De La Vega.
W celu przeciśnięcia się przez parkiet Zorro przytomnie zasadził kopa osobie najbliżej krawędzi co dało swobodne przejście na całej długości dansingu. Droga do baru stała już otworem. Gdy tam dotarli spojrzeli w menu a tam na dziesięcio stronnicowym drinko spisie widniało piwo "z pampy" oraz kilka drinków: "Pariba Drink", "Ryba Delux" i "Dolce Płacisz procenty tracisz". Do zjedzenia był jakże wytrawny chudy śledzik. Kinszasa zażyczyła sobie dwa deluxy i danie dnia albo dyskoteki. Armando zagłuszając muzykę szepnął:
-Najmocniejsze co macie i ile macie.
Zabawa trwa...

W Las Rias De Las Janeiras wyjątkowo znów wzeszło słońce. Mieszkańcy szykowali się do pracy, szkoły lub do uprawiania leserstwa. Don Madonna ojciec Kinszasy porzucił zarobki we firmie i od rana do nocy czekał na wieści od tropiciela De Rutki. Pozostając bezrobotnym, zdziadział i zachęcił do pracy żonnę Mariannę Hosannę. Żonna nie chciała i nie umiała pracować więc wszyscy siedzieli na dupie i nic nie robili. Skłaniało ich to do rozmowy na temat losów córki. Zaczynał zawsze Don.
- Wysłałem tego brudasa Desperadosa żeby mi odnalazł córkę, a on od dwóch miesięcy nawet do mnie nie zadzwonił i jedyny kontakt mam z jego automatyczną sekretarką, która mówi, że "nie ma takiego numeru". Co więcej zapłaciłem mu nie wiem ile, ale na pewno wszystko co miałem na koncie i widziałem, że zanim ten debil wyjechał z miasta to całą kasę wysłał do Izraela i do Moskwy.
- Czemu się dziwisz? Uwierzyłeś jakiemuś bezdomnemu, że zna świetnego tropiciela a jak na moje oko to ten tropiciel w dupie był i gówno widział. Pewnie to jego koleżka z pod budki z piwem i się tytułuje jako łowca ludzi. Zwykły dziad śmierdzący - powiedziała Hosanna
- Ojcze i matko w razie co powiesi się tego brudasa razem z jego koniem - inteligentnie wtrącił Jajo Kapsztad.
Don Madonna zripostował:
- Głupi jesteś jak ten grzejnik, ale teraz masz rację. Moja krew. Po prostu wyelyminujemy dziada i sami znajdziemy Kinszasę. Ale ty na pewno nie siedzisz w mapie i nie liczysz kilometrów. Ale powiedz mi synu jak tam w szkole?
- Dobrze nie jest. Oni się wszyscy na mnie uwzięli, każą mu liczyć do 100 i umieć jakąś tabliczkę mnożenia, a jak powiedziałem nauczycielowi, żeby turlał dropsa to wysłał mnie do kąta założył ośle uszy i kazał muczeć. Długo tak nie wytrzymałem, więc mu najebałem. Raczej do szkoły już nie wrócę. To nie dla mnie. Ale nie martw się teraz będę miał więcej czasu i mogę się zająć poszukiwaniami mojej siostry i tego gównozmiota ze stajni.



Dyskoteka dobiegała już końca. Wodzirej leżał już nieprzytomny za stanowiskiem muzycznym, barman pił razem z Armando kolejne trunki, a Kinszasa płaciła za każdego drinka u bramkarzy na zapleczu. Parkiet nie pękał już w szwach ponieważ 3/4 tańczących zemdlało w wyniku ścisku podwyższając samymi sobą poziom parkietu tanecznego. Gdy Kinszasa wróciła po raz kolejny z zaplecza, zastała De La Vegę przewieszonego przez bar i kompletnie nieprzytomnego. Impreza właśnie się skończyła co obwieściły Zmotoryzowane Obwody Milicji Obywatelskiej aresztujący bramkarzy za jawny handel specyfikami narkotycznymi z UFO na czele. Kinszasa wzięła Zorra na bary i rozpoczęła drogę krzyżową do domu. ponad 50 kilometrów było przed nią. Po 30 dniach wędrówki Miranda dotarła do swych progów i od razu jej podejrzenie zbudził względnie czysty stan podwórka, nagle uchyliły się drzwi wejściowe i stanął w nich De Rutko dostrzegawszy Mirandę początkowo przyjazny wzrok zmienił się w szaleńcze wiercenie oczami. Konfrontacja była nieunikniona...

Dwayne&Hudson