Kopiowanie i rozprowadzanie tekstów bez zgody autorów jest zabronione. Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 22 marca 2013

"Zmierzch" - nie wpajajcie sobie tego [Z Pełnym Jajem]


W końcu nadszedł ten czas! Obejrzeliśmy największą, najwspanialszą i zarazem najbardziej gównianą serię XXI wieku. "Saga Zmierzch". Owe dzieło składa się z 5 odsłon, w tym jednej podzielonej na odsłony 2. Z pewnością w celu zgarnięcia większej kasy.Nasze odczucia są ciężkie do perfekcyjnego zdefiniowania. Wstrząśnięte a nie zmieszane. Negatywne a negatywne. Fatalistyczne albo i jeszcze gorsze. Kto wymyślił miłosny horror dla nastolatków powinien czym prędzej być ugryziony przez wilkoczura i stratowany przez wampira. Albo i odwrotnie. Generalnie, powinien zostać zesłany do okrutnej Volturi gdzie rządzi jakiś okrutny Volturia. Nie wiemy jak ogarniemy dalszy tekst ale spróbujemy albo od dupy strony albo od tej gdzie wilkoczurowi pod ogon się nie zagląda.

Fabuła. Po pierwsze, na początku jest jakaś straszna dziewczyna co spotyka wampira Edwarda, i tam gdzie spotyka to cały czas pada i on tam jest bo Cullenowie odwiedzające najbardziej deszczowe stany. Po drugie  w drugiej części Cullenowie wyprowadzają się do jeszcze bardziej deszczowego stanu, bo jeden z członków klanu nie starzeje się i "ludzie zaczynają to zauważać". W tej części najbardziej utkwił nam depresacyjny klimat i mieliśmy ochotę złapać żyletę i ciąć żyły. Może nie swoje ale chcieliśmy ewidentnie coś ciąć. W grę wchodziły również cięcia gardeł, najlepiej wampirzych ale wilkoczurzych. Apropos wilkoczurów, jedyny fajny element serii. Były fajnie zrobione. I tyle jeśli chodzi o fajne. W trzeciej części mamy ogromną bitwę złych wampirów z dobrymi wampirami i również dobrymi wilkoczurami. Armię zahaczały o rozmach "Władcy Pierścienie", bo po obu stronach barykady było z 8 osób. Był też zdradziecki moment pocałunku Belli z Wilkoczurem Jacobem i Edward uznał, że spoko. Przypomnimy tylko, że Edward widział cały pocałunek. Przejdźmy do części kolejnej która zahacza o ocenę 2/10, bo była zdecydowanie najciekawsza i w porównaniu do dziadowskiej jakości innych odsłon, jej dziadowskość była do przełknięcia ale razem z mocnym alkoholem. Piąta to powrót do formy najsłabszej i marsz Volturiania z Volturianami z Volturi na piecho z bodajże Włoch  do Stanów. Szli dość szybko bo, zdążyli na ostatnią bitwę, największą w całej serii. Strony liczyły już gdzieś po 15 osób, w tym Volutrianów i wilkoczurów. Bardzo istotna kwestia tych części to wpojenie sobie przez Jacoba wilka, córki Belli i Edwarda jeszcze za czasów płodu. Jak sobie normalnie wpoił to już sobie wypoić nie mógł. Myślimy, że twórca takiego wątku wpoił sobie bardzo dużo środków narkotycznych i ich niestety wypoić nie zdążył. Jeszcze 2 kluczowe informacje. Z drugiej części dowiedzieliśmy się, że można sobie iść do Volturiana i urwać sobie łeb. Nie wiemy po co, ale można. Wystarczy fraza "dzień dobry proszę urwać mi łeb" i Volturian od razu rwie. Tak swoją drogą na marginesie pytanie do znawców wampirologii, z czego są stworzone te kreatury, skoro jak im się urwie łeb, to rozpadają się jak porcelanowe figurki? Aha, i w 5 części bitwa była całkiem fajna, ale szkoda, że jej nie było, bo była sztuczna. Tyle o fabule. Na deser pytanie, co robił Edward i po których ścianach chodził kiedy Bella miała charakterystyczny dla kobiet "okres nerwowości"? :D


Jak sami przeczytaliście, "Zmierzch" ma super fajne wątki fabularne a to nie wszystkie! Ogólnie saga kręci, się i kręci i jeszcze kręci, aż do porzygu, wokół miłości Wampirzo-Ludzko-Wilkoczurskiej. Są pocałunki, rozstania, powroty, ponowne rozstania i urywanie łbów. W międzyczasie jest wpajanie i rozkmina czy bardziej fajny jest wampir czy wilkoczur. Aktorstwo jest żenujące, czyli stoi na pozomie filmu. Najbardziej wyróżnił się Billy Burke którego po prostu lubimy. Drugie miejsce to rola życia Michaela Sheen'a jako Volturian. Bardzo fajna postać, czarny charakter obdarzony ultra bladą skórą. Super moce? Urywanie łbów i marsz na pieszo z Włoch do Stanów. Prawie, że magik paladyn iluzjonista. Generalnie normalny debil. Główne role to popisy bożyszczy nastolatek Roberta Pattinsona i Kristen Stewart ze specjalnym udziałem Taylora Lautnera jako Wilkoczura .Kiedyś mieliśmy okazję usłyszeć rozmowę w tramwaju, jak kilka nastolatek kłóciło się który z amancisków "nie-ludzi" jest piękniejszy. Nie wiemy czy któraś z dziewczyn zginęła po dyskusji gdyż w porę opuściliśmy tramwaj, ale mogło mieć to taki finał bo dyskusja była bardzo zażyła. Za Kristen przemawia fakt, że im dalej w serię, tym większym elementem estetycznym się stawała.

Techniczna strona filmu. Wilkoczury na plus. Wszystko inne - pod kreskę. Efekty biegania po dżungli i ogólnych super mocy wampirów były chyba robione w latach 80-tych albo i wcześniej, do niemieckich seriali sensacyjno obyczajowych. Muzyki fajnej nie ma. Jakaś tam pewnie była, ale to coś z sortu pitu pitu na skrzypeczkach, dylu dylu na badylu. Za ściągnięcie tego soundtracku nas nie wsadzą, bo go nie chcemy. Zdjęcia jak zdjęcia. Szału ni ma ale źle nie jest. 


Reżyseria. Na pewno był Condon, typu Bill i to aż w dwóch częściach. Ostatnia część pod jego skrzydłami zdominowała galę rozdania nagród filmowych "Złote Maliny", i choć ogólnie często te nagrody są przyznawane w sposób nie zrozumiały, to tutaj nagrodzili bez pudła. Wcześniejszych reżyserów nie chce nam się sprawdzać i to świadczy już o jakości tych szajsów typu nie arcydzieł. Scenariusz oparty na książce. Nie czytaliśmy i na pewno nie przeczytamy ale ok, może i to było napisane całkiem nieźle. Jeśli był Volturian to jakiś fragment przy okazji możemy chapnąć :) 

Reasumując. Jak chcecie się pośmiać, to se obejrzyjcie. Jak chcecie się wzruszyć to nie oglądajcie. Jak chcecie się wystraszyć to też nie oglądajcie, chyba, że poszukujecie strachu wywołanego poziomem intelektualnym artystów. Jak chcecie emocji to idźcie na mszę do kościoła ale nie oglądajcie. Jak chcecie dobrego filmu, to weźcie jakikolwiek inny. Nawet "Amerykański Ninja" wydaję się mocnym dziełem. "Zmierzch" to tragedia ludzka, wykraczająca poza granice percepcji i dobrego smaku. Obejrzeliśmy to tylko po to, żeby się na tym uczciwie wyżyć i przestrzec widzów postronnych przed brnięciem w tą historię. Po co to takie coś jest? Dla jaj chyba tylko :)

Dwayne & Hudson

środa, 13 marca 2013

Rosja, szkło i McClane poza pułapką [Co w filmie piszczy?]



Zapewne, jeśli czytujecie regularnie naszego bloga, zdajecie sobie sprawę jak bardzo wyczekiwaliśmy premier trzech nowych filmów wielkiej trójcy kina akcji. Mowa o "Szklanej Pułapce", "Likwidatorze" i "Kuli w łeb". Na pierwszy ogień idzie Willis i jego rosyjska pułapka ze szkła. Nasze oczekiwania były naprawdę wysokie. Po pierwsze ucieszyliśmy się bardzo, że ta część będzie nakręcona w kategorii wiekowej "R". To zwiastowało powrót do korzeni i pozwalało sądzić, że twórcy odniosą się z należytym szacunkiem do fanów klasycznej trylogii Die Hard. Niestety nie do końca wszystko się udało, kategoria co prawda jest taka jaką ją zapowiadano, chociaż nie spodziewajcie się ultra brutalnej klaustrofobicznej strzelaniny w windzie. Nowa "Szklana Pułapka" to film dobry, ale nie ma w niej tego starego klimatu, za który kochamy tą serię.

Jako pierwszą poddamy ocenie fabułę, która jest najsłabszą stroną tego filmu. Największy zarzut to odejście od klasycznego starcia z terrorystami i momentami zepchnięcie Willisa na drugi plan. Dzieję się to kosztem postaci syna Co do szkieletu fabularnego. Cztery poprzednie części miały idealny w swojej prostocie schemat. Jest sobie obiekt, ten obiekt atakują terroryści składający się z szeregowców, bossa i jego głównego pomagiera. Z tym wszystkim walczy oczywiście nasz dzielny policjant, który zawsze trafia do tego obiektu przez przypadek. W tej części mamy załamanie tego schematu, niby są terroryści, (bardzo) niby jest boss, i niby jest główny pomagier. Niestety to wszystko jest "niby". Terroryści mają jakiś cel, ale odbiega on znacznie od motywacji, którą kierowali się bad guye, którzy pojawiali się w poprzednich częściach. Można powiedzieć, że taka zmiana schematu fabularnego może przynieść tej serii pewnego rodzaju odświeżenie. Naszym zdaniem stary schemat byłby tutaj o wiele lepszym rozwiązaniem. Na szczęście film posiada bardzo udane dialogi. Mowa tu głównie o Willisie i jego charakterystycznym sarkazmie i czarnym humorze do tej strony zarzutów nie mamy żadnych, co więcej momentami dorównują najlepszym tekstom Johna z przeszłości. Należy dodać, że w tym względzie jest lepiej niż w części poprzedniej.



Jeżeli jesteśmy już przy dialogach, to wypada powiedzieć parę słów o osobach, które te dialogi wypowiadają. Na pierwszym planie choć niestety nie zawsze jest niezawodny Bruce Willis. McCLane to jego absolutna życiówka i to widać również w najnowszej odsłonie. Gra na luzie i ma się wrażenie, że Bruce Willis urodził się po to aby wcielić się w nowojorskiego policjanta. Partnerujący mu Jai Courtney na pewno nie irytuje a momentami potrafi przyciągnąć uwagę widza. Największym minusem jest w tej części brak charakterystycznego oponenta. To nie jest tak, że gość zagrał źle. Po prostu źle to rozpisano. Należy również dodać, że tutaj konkurencja z wcześniejszych, starych części była po prostu miażdżąca. Wyjątek stanowi Timothy Olyphant, który był nijaki, ale przynajmniej jednoznaczny i wpisywał się w ten swoisty kanon budową postaci.

Na koniec to co jest bardzo istotne w całej serii "Szklanej Pułapki". Mowa tutaj oczywiście o sekwencjach akcji. Piątkę wyróżnia szalony mega destrukcyjny pościg ulicami Moskwy. Dla fana porządnej rozwałki coś pięknego. Mamy tutaj również do czynienia z cudownymi wymianami ognia, naprawdę pięknie udźwiękowionymi i uwaga biorąc pod uwagę ilość stłuczonego szkła, polski tytuł nabrał choć cząstkę sensu ;). Muzyką twórcy bardzo fajnie starali się nawiązać do twórczości Michaela Kamena z trzech pierwszych części. Za to duży plus.



Podsumowanie zaczniemy od zadania sobie pytania. Czy piąta część spełniła nasze wysokie oczekiwania? Niestety nie do końca. Jest to porządny film akcji z wyrazistym głównym bohaterem i sporą dawką niewymuszonego humoru. Niestety zatracono to co w tej serii najważniejsze, czyli klimat budowany na zasadzie nieskomplikowanej, ale bardzo wciągającej fabuły. Tutaj twórcy, zaczęli się bawić w zmiany miejsca akcji, wysyłanie bohaterów z Moskwy do Czarnobyla samochodem bez skafandrów i masek, oraz wstawianie momentami na pierwszym planie syna McClane'a. Film możecie sobie spokojnie obejrzeć, ponieważ da Wam on sporą dawkę rozrywki, ale jeśli oczekujecie czegoś wybitnego, zawiedziecie się. My ucieszyliśmy się na kolejne spotkanie z Brucem i na pewno nie wyszliśmy z kina w złych humorach. "Szklana Pułapka 5" wybija się i tak bardzo mocno na tle zalewającego rynek gówna sensacyjno podobnego. Skoro jednak ta część, wyróżnia się obecnie tak mocno, to nie chcemy nawet porównywać obecnego kina sensacyjnego, do klasycznej trylogii.

Dwayne & Hudson

czwartek, 7 marca 2013

"Ojciec Chrzestny" - propozycja nie do odrzucenia. [ Z Pełnym Filmem ]



W końcu musiał nadejść ten moment. Mierzymy się z największym klasykiem w historii kinematografii. Mimo, iż liczy już sobie 41 lat, to wciąż emocjonuje, zachwyca i stanowi wzór dla współczesnych filmowców, jak tworzyć wybitne dzieło mafijne. Dodać można, że nie tyczy się to tylko filmów gangsterskich, ale każdego rodzaju gatunku. Dzieło to wyróżnia się chyba każdym aspektem składowym filmu jako ogółu. Oglądaliśmy go już wiele razy i nie dostrzegamy w nim żadnych znaczących wad. Co więcej za każdym razem zachwyca nas historia, reżyseria, aktorstwo, muzyka i cała realizacja. "Godfather" -  Ojciec Chrzestny współczesnego kina.

Zaczniemy może od fenomenalnej historii, którą stworzył Mario Puzo i Francis Ford Coppola. Skoro mowa o autorze powieści i reżyserze warto zaznaczyć, że według nas film przewyższa jakością książkę. Jest to ewenement w skali światowej. Opowieść ta ciągle jest oryginalna, niepowtarzalna i jak do tej pory, żadnemu innemu reżyserowi, nie udało się chociaż w najmniejszym stopniu zbliżyć do tego poziomu. Niech o sali sukcesu tego obrazu świadczy ogromny wkład w popkulturę. Słyszymy słowo "mafia" i przed oczami zawsze mamy obraz stworzony przez Coppole. Moglibyśmy w tym momencie streścić tą fabułę, ale chyba nie ma to większego sensu, ponieważ każdy fan kina powinien tą historię znać.



"Ojciec Chrzestny" to maestria aktorstwa. Role Marlona Brando i Ala Pacino przeszły do kanonu jako klasyczne interpretacje mafiozów. To, jak świetną rolą, była rola Brando pokazuje zdobycie przez niego najważniejszej nagrody filmowej w 1973 roku. Pacino natomiast po roli Michalea, stał się obok De Niro etatowym gangsterem amerykańskiego kina. James Caan i Robert Duvall również zagrali na poziomie mistrzowskim. Im również należały się Oscary za te drugoplanowe role. Natomiast Talia Shire i Diane Keaton stanowiły o dużej sile żeńskiej części obsady. Nie ma co jednak kryć, że "Godfather" mężczyznami stoi :)

Strona techniczna pomimo upływu lat jest zajebista. Dźwięk serii z Thompsonów złowieszczo przeszywa powietrze [i ciała (szczególnie jedno ciało)]. Takty muzyki Nino Roty poruszają każdego człowieka a zdjęcia Nowego Jork lat 40. urzekają klimatem. Cała strona techniczna sprawiła, że "Ojciec Chrzestny" to film wyglądający bardzo realistycznie. Oglądając go czujemy się naocznymi świadkami emocjonujących wydarzeń.



Jeżeli drodzy czytelnicy szukacie filmu, który jest prawdziwym arcydziełem to "Godfather" to idealna pozycja na taki seans. Nie da się obok niego przejść obojętnie i zaliczyć do przeciętniaków. Oczywiście oglądając "Ojca Chrzestnego" warto zainteresować się jego dwoma kontynuacjami, które nie mają świeżości pierwowzoru, ale jakościowo są niemal równorzędnie. Kwestią gustu niech pozostanie hierarchia każdej z części trylogii. My obiecujemy, że kolejne części również trafią do działu "Z pełnym filmem".

PS. Być może wielkość tekstu nie dorównuje wielkości tego działa, ale posiedźcie sobie kilka godzin w call center i napiszcie tekst o 23:00. :P

Dwayne & Hudson

piątek, 1 marca 2013

"Debbiling", czyli zmora dla kinowego amatora [Z Pełnym Jajem]


Polska to kraj mający wiele wad. Nie da się tego przeskoczyć tu się urodziliśmy i trzeba jakoś egzystować. Przez pechowe umiejscowienie na mapie Europy i szereg smutnych wydarzeń w przeszłości jesteśmy mocno zacofani względem zachodu Europy. Jest jednak jedna kwestia, w której bijemy bogatsze materialnie narody. Wymyśliliśmy lektora do filmu. Oni na to nie wpadli. Niestety Polacy bardzo lubią ściągać pewne zjawiska z innych narodów. Niestety w większości są to decyzje niezbyt udane. Jeśli mieli byśmy ściągać technikę wytwarzania samochodów od Niemców to byłoby git, niestety ostatnimi czasy zaczęliśmy ściągać od nich modę na dubbingowanie filmów niebajkowych ;)

Coraz częściej, gdy sprawdzamy sobie repertuar kinowy rzuca się nam strasznie w oczy, że coraz częściej do filmów dorzucany jest dubbing. W tej chwili nie jest to problem, bo można swobodnie wybierać między napisami a polską wersją dialogową. Nie mniej pamiętajmy, że cytując jedną z postaci "Prometeusza": "wielkie rzeczy mają skromne początki". Bardzo nie chcielibyśmy aby poszło to w taką stronę: zamiast pojedynczych przypadków dubbingu będziemy mieć pojedyncze przypadki wersji oryginalnej a dubbing osiągnie sferę makro. Taka sytuacja byłaby dla nas wręcz nieznośna, oglądając filmy ze znanymi zagranicznymi aktorami, czulibyśmy jakiś dyskomfort, słysząc w tle głos Jarosława Boberka, Wiktora Zborowskiego czy Borysa Szyca. Przejdźmy może jednak do konkretnych przykładów.

Weźmy takie "Avengers" czyli pierwsza próba dubbingowania bardziej dorosłego filmu. Nie twierdzimy, że "Mściciele" to film skierowany do starszej widowni bo tak nie jest, ale bajką to to zdecydowanie nie jest. Poza tym weźmy takiego Samuela L. Jacksona czy Roberta Downeya Jr. jak sobie gadają po polskiemu. Są to normalne jaja ;) Skoro to są jajca to nie wiemy co powiedzieć o Gollumie w wydaniu Szyca. Fajnie operuje głosem Borys ale po co to takie coś jest takie podkładanie, to w tym przypadku to my nie wiemy ;). Dalej mamy Wiktora Zborowskiego jako Obeliksa czy Gandalfa, bądź tego od reklamy słynnego proszku bodajże na "W" podpowiadamy, że do prania on se jest ;). Fajnie, że Gandalf mówi po polsku, ale wydaje nam się, że przez to jego postać jest jakoś tak delikatnie wykastrowana z klimatu, jak i cały film, jak i cały film dzięki dubbingowi. Sami domyślacie się, że wypacza to patrzenie na grę aktorską bo przecież ci panowie i panie grają również głosem i ostatnia kwestia: jakoś dziwnie to wygląda, że "Żelazny Człowiek" dyskutuje z "Dużym, zielonym człowiekiem" po polsku. Po angielsku to jakoś tak normalniej brzmi.

Nie będziemy prowadzić dalszych rozważań bo wniosek jest jeden od samego początku tekstu. Dubbing w nie bajkach to gówno. Dla osób, którym napisy w kinie nie zapewniają komfortu, proponowalibyśmy rozszerzyć funkcję lektora z telewizorów właśnie na ekrany kinowe. W dzisiejszych czasach nie powinno to stanowić wielkiego problemu. Uniknięto by kaleczenia wyżej wspomnianego klimatu i aktorzy brzmieliby bardziej naturalnie. Poza tym nie narażano by ich na śmieszność, bo jak wyżej pisaliśmy to są normalne jaja ;). Teraz jeszcze jest to dosyć umiarkowane, ale jeżeli dubbing będzie w takich filmach jak "Niezniszczali", "Szklana Pułapka" czy nowy nowy Bond to będzie normalny Armagiedon i chyba do kin już nie zawitamy. Europo! Daliście nam sporo wzorców, ale dubbing wsadźcie sobie w dupy i podetrzyjcie Euro.

Dwayne & Hudson