Kopiowanie i rozprowadzanie tekstów bez zgody autorów jest zabronione. Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 29 czerwca 2012

Dzień z życia telewidza [Z pełnym jajem]


Jechałem sobie nowiutkim Ferrari. Czerwieńszym niż najczerwieńsza czerwień Meksyku. Wpadało to niemal w czerń. Na liczniku było ze 300 kilosów. Słychać było śpiew ptaków lecących za pędzącą furą. Obok siedziała przepiękna kobieta moich marzeń. Pamiętam jej duże... oczy, długie nogi aż po maskę i anielską twarz. Słońce dawało jak jasna cholera, że aż założyłem moje okulary przeciwsłoneczne. Odkryty dach maszyny rozwiewał gęste włosy pasażerki, mnie natomiast chciało urwać łeb. Nagle poczułem dłoń na nodze. Zdziwiło mnie to bardzo, dlatego stanąłem na pasie awaryjnym. Kolejną rzeczą, którą poczułem był język... mojego wiernego psa. Następnie śpiew ptaków przemienił się w straszliwy, odrażający dźwięk. To był budzik. Ten cholerny budzik. Otworzyłem oczy i słońce zaczęło walić mi po gałach. Po ferrari i pięknej kobiecie nie było śladu. Został tylko wiatr, powodowany przeciągiem w moim mieszkaniu. Cóż wkurzyłem się i zorientowałem się, że znowu muszę iść do pracy. Gdy już miałem wychodzić, przypomniałem sobie, że dziś wieczorem w telewizji leci jakaś gratka dla kinomanów. Złapałem łynia kawy, pogłaskałem psa i złapałem za gazetę z programem. Patrzę a tu jak byk, godzina 20.00: jest premiera najnowszego filmu akcji. Recenzje wspominały o trzymających w napięciu dialogach i wartkiej, dynamicznej akcji. Po porannym rozczarowaniu i domniemanej dennej reszcie dnia, ucieszyłem się na wynagradzający nieprzyjemności, świetny, filmowy wieczór.


Siedząc w robocie co chwilę myślałem o zbliżającym się wieczorze. Nawet gdy szef opieprzał mnie za "wzorową" wręcz pracę moja głowa była z bohaterami zbliżającego się seansu. Wprost przebierałem nogami. Wreszcie jest! Godzina 16.00, wyjście z pracy i rura do sklepu. Przy kasie zapłata za: piwo, popcorn, kilka kolejnych piw, jakieś paluszki i nieśmiała garstka chipsów. Czyli dniówkę mamy z głowy, ale czymże ona jest wobec przysłowiowej nieskończoności wszechświata czy nadchodzącej uczty kinomana.


19.40 - włączam telewizor, przełączam na odpowiedni kanał, zaczynam przygotowania konsumpcyjne: popcorn w mikrofalę, chipsy do michy, jedno piwo w łapę, reszta w lodówę. Nastawiam się, nakręcam i zaczynam znów przebierać nogami. Zaraz się zacznie, jeszcze tylko kilka minut.

19.59 - eskalacja mojej ekscytacji, sięga zenitu. Chips do buzi, piwo w gardło i START!

20.00 - czekam, ciągle czekam, ale nic się w kwestii filmu nie rusza. Rusza się natomiast pan Chajzer z proszkiem pod pachą. Nie ukrywam, że cała sytuacja troszkę zaczyna mnie wkur*iać. Gdy czasomierz wskazuje już pięć po, moje odczucia są jeszcze mocniejsze. Natomiast gdy zamiast napisów początkowych obserwuję skaczące masło po ekranie, pomału dostaję już drgawek.

20.10 - wraz z wyświetlonym logo producenta filmu, moje nerwy płynnie przechodzą w euforię na myśl o wielkiej filmowej przygodzie. Napisy początkowe, same ulubione nazwiska, wciągający projekt intro - zapowiadający już na wstępie coś wielkiego i... znów skaczące masło. Generalnie to chyba nie ten film. Miałem oglądać emocjonujący spektakl akcji a nie pseudo animację dla debili z nabiałem w roli głównej. Nie chcę dopuszczać do siebie myśli, że zaserwowano mi już blok reklamowy, ale sytuacja ulega zmianie gdy Chajzer puka z worem brudnych skarpet do kolejnych drzwi. Z nerwów wypijam całe piwo. Idę se siku. Mija dłuższy czas. A do kibla dochodzą rozentuzjazmowane głosy dzieci pijących jakiś sok, który koloruje język czy inaczej zagrzybia organizm. Słysząc to siadam już od razu na kibel co by nie stracić później ani sekundy filmu.

20.30 - wracam. Siadam, patrzę, normalnie jest film. Początek wciąga mnie bez reszty i już nie mogę się doczekać kolejnych scen.

20.55 - zdaje się, że za moment dojdzie do głównego punktu zaczepnego całej intrygi. Dialog prowadzony jest w taki sposób, że obgryzam paznokcie nawet u nóg. Nie dochodzi do mnie to, że popcorn dawno spłonął w mikrofalówce i wypiłem już drugie piwo. Czekam na jedno zdanie głównego bohatera, kamera najeżdża na niego, postać otwiera usta i daje się słyszeć: "Więc mów natychmiast co zrobiłeś z narkotykiem?" pada błyskawiczna odpowiedź: "Zażyłem go i nie mam już problemów z wypróżnianiem". Patrzę w ten telewizor, a tam aktorzy mi się nie zgadzają, w dodatku zamiast o policyjnym depozycie, pieprzą coś o sraczce i niemożności dotrwania do końca ślubu. W tym momencie miałem ochotę zadzwonić dla siebie po karetkę. Na szczęście otrzeźwił mnie, łyk kolejnego już piwa, to przecież reklama. Gdyby główny bohater reklam czyli Chajzer, nie zapukał do kolejnych już drzwi, nawet piwo mogłoby nie pomóc w tej iluminacji.

21.25 - blok reklamowy wieńczy dialog marchewki z pietruchą o wyższości jedzenia widelcem nad trzymaniem w łapie. Nagle atakuje mnie kwestia głównego czarnego charakteru oglądanego filmu: "A co miałem robić, naćpałem tą sukę". Gdybym miał przed sobą lustro pewnie zobaczyłbym swoje zdziwienie, bo o czym jest mowa to ja niestety nie pamiętam. Próbuję ogarnąć to co się dzieje na ekranie, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć o czym w ogóle jest mowa. Nie wiem czy chodzi o kurację hormonalną psa głównego bohatera, czy może ów bohater wulgarnie wyraża się o którejś z postaci. No nic, oglądam dalej.

22.00 - Film naprawdę się rozkręcił. Co chwilę występuje jakaś strzelanina, rozbijają się auta, a bohaterowie tłuką się po ryjach. Nie jestem na szczęście jeszcze pijany. Dałem radę ogarnąć główną oś fabularną, pomimo różnych przeszkód: sraczek, brudnych skarpet i gadającej marchewie. Na ekranie zaczyna już wręcz kipieć emocjami, czuję, że za chwilę coś się wydarzy, coś niebywałego, ryjącego mi głowę i wynagradzającego długie przerwy. Bohater łapie za pistolet, podchodzi do drzwi, zamierza się na ich wyważenie, kopie, wycelowuje bronią, strzela i... widzę Chajzera. Na litość Boską, co on robi w tej melinie?  Dlaczego pyta gospodynię domu czy może wyprać jej koszulki? W tym momencie po prostu oniemiałem. Nie wytrzymam, idę do kuchni i robię sobie kolację. Nauczony poprzednimi długościami bloków, kroję sobie starannie nawet szczypiorek. Kanapka z wszystkim co tylko było w lodówce. Może nawet z tym piwem. Jest zrobiona, biorę talerz  i nieco wyluzowany wracam na moja sofę. To co widzę albo każe mi pomyśleć, że jestem idiotą albo idiotami są właściciele stacji. Dlaczego? Otóż widzę zapamiętanego ze sceny przed przerwą głównego bohatera jako ścierwo pod drzwiami w kałuży krwi. Coś jest chyba nie halo... To jak? Wszedł, strzelił i nagle nie żyje?! Po chwili dochodzi do mnie, że straciłem kilka dobrych minut filmu, ponieważ dwie główne tajemnice są już wyjaśnione. Opisanie mojego stanu jako "piana z pyska" byłoby umniejszeniem dla pełni agresji wymierzonej we włodarzy stacji. Pamiętam tylko, że moja zrobiona kanapka gdzieś nagle zniknęła. Może i lepiej bo na pewno zdobiło ją to poj*bane skaczące masło z reklamy. Nie tracę jednak pełni nadziei, w tym filmie musi być coś jeszcze zaskakującego... Końcówka na pewno mnie zmiażdży!

23.10 - seans ewidentnie dobiega końca. Zbliża się kulminacja. Piwa, chipsów, nawet spalonego popcornu już nie ma. Czekam już tylko w napięciu na ostatni akt. Czuję na całym ciele ciarki i wielkie podekscytowanie na myśl jak się to wszystko skończy. To już ten moment, teraz się to zakończy. Bohater biegnie, krzyczy, nagle staje jak wryty, kamera odwraca się chcąc ukazać co dostrzegł i... Kur*a! Z ręką na sercu pojawia się Chajzer z mikrofonem na drabinie, co on tam robi? Tego nie wie nikt... Wszyscy natomiast wiedzą, że ten proszek to najzajebistsze co może spotkać łachy każdego z nas. Zastanawiacie się pewnie jak skończył się film? Niestety nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Jedyne co pamiętam to biała karetka, bielsza niż biel po praniu u Chajzera, śpiew koguta karetki i widok sanitariusza stojącego nade mną, gładzącego mnie uspokajająco po głowie. Cóż zacząłem dzień w ferrari, z dziewczyną marzeń, zakończyłem go również w pojeździe z tym, że bez dziewczyny i nie na fotelu kierowcy. Znajomi mówią, że tego wieczoru zwariowałem. Może to być prawdą gdyż ostatnio mam problemy z wyciągnięciem rąk do góry, w dół i na boki. Zawdzięczam to właścicielom telewizji, która jak na ironię wyemitowała najlepszy film jaki w życiu widziałem i którego do tej pory nie skończyłem...


Tą humorystyczną opowiastką, chcieliśmy zilustrować powszechny problem oglądania filmów w telewizjach komercyjnych. Choć ta historia jest sztucznie wyolbrzymiona i absolutnie fikcyjna, to trzeba przyznać, że należy mieć wiele cierpliwości aby obejrzeć w całości film na jednej z prywatnych stacji. Mamy nadzieję, że sytuacja nie pogorszy się w taki stopniu jak to wyżej opisane. Wtedy autentycznie możemy pisać kolejne teksty z domu w którym nie występują klamki ;)
A Wy jak radzicie sobie z reklamami w trakcie oglądania filmów? Zachęcamy do dyskusji.

P.S. Mimo iż pan Chajzer występuje tu w tak negatywnym świetle to oczywiście szanujemy go i bardzo lubimy, choć w większym stopniu za prowadzenie programu "Idź na całość" czy innych programów rozrywkowych :).
                                                                                                                        Dwayne&Hudson

sobota, 23 czerwca 2012

Śmieszniejszy niż głupszy [ Z pełnym filmem]

Rok 1994 przyniósł premiery dwóch najsłynniejszych komedii z Jimem Carrey'em. Mowa o filmach "Maska" i "Głupi i głupszy". Teraz chcielibyśmy poświęcić przysłowiowych kilka słów "głupszemu" z tych dwóch filmów. O głupotę nie posądzamy oczywiście Was czytelnicy zatem, o którym dziele będziemy się wypowiadać, damy rozszyfrować Wam ;)

W filmie poznajemy losy dwóch przyjaciół z których jeśli jeden jest głupi to drugi jest totalnym idiotą. Zaszczytną rolę tego ostatniego przyjął król komedii Jim. Jego kompana gra dorównujący mu w wariacjach na ekranie Jeff Daniels. "Głupi i głupszy" oprócz gatunku czystej komedii z domieszką kryminału reprezentuje podgatunek filmu drogi. Główny wątek to podróż obu panów do miasteczka Aspen w celu zwrócenia walizki której nie trzeba było zwracać. Skąd takie poświęcenie bohaterów ? Ano jak to zwykle bywa - z miłości :) Jak mocnej i (nie)poważnej, dowiedzieć się należy już z seansu. Wątek fabularny, choć całkiem niezły jest dodatkiem do całej gamy gagów i wygłupów dwójki idiotów - oczywiście mówimy tu o postaciach - NIE AKTORACH.

Aktorstwo stoi tutaj na najwyższym komediowym poziomie. Carrey gra tutaj jeśli nie najlepszą to na pewno jedną najlepszych ról. Jeff Daniels zaskakuje natomiast swoim warsztatem komediowym. Dla niedowiarków proponujemy zanurzenie się w scenę w kiblu :) Jim udowadnia tutaj, że nie ma drugiego komika o tak charakterystycznej mimice i gestykulacji. Każda scena z jego udziałem powoduje ból brzucha ze śmiechu i chęć przewijania do początku. Jego wspomniane mimika i gestykulacja są świetnie dopełniane rewelacyjnymi dialogami i komizmem sytuacyjnym. Między duetem aktorów jest wyczuwana tak zwana chemia, stąd bezbłędne uzupełnianie się na planie i cieszenie twarzy widzów. Drugi plan nie jest tak wyrazisty ale bądźmy szczerzy, nie o niego tutaj chodzi. Jest to sztuka dwóch aktorów.


Sam humor w filmie jest specyficzny. Cechuje go wręcz debilny poziom. Nie doszukujmy się sztucznego drugiego dna występującego choćby u Monty Pythona. Jeśli bohater beka w twarz dziewczynie która go podrywa w barze to tak, o to właśnie chodzi ! Skoro o podrywaniu mowa, nie można nie przytoczyć równie mocnej sceny bitwy na śnieżki. Jeff Daniels rewelacyjnie pokazał jak zwrócić na siebie uwagę drugiej połówki zaraz po wsadzeniu marchewki i kamyczków bałwanowi nie koniecznie w okolicach głowy :) Film posiada multum tego typu scen. Dla niektórych osób mogą być na pewno nie smaczne i po prostu na poziomie przedszkolaka. Cóż, skoro umieszczamy ten tytuł w naszym panteonie gwiazd, być może taki poziom właśnie reprezentujemy :) Nie zmieni się jednak reakcja na scenę gdy Carrey z Danielsem wchodzą na bal dobroczynny i jedne z nich wymierza siarczysty cios lachą w nogi drugiego "dla jaj". Możemy tutaj przytaczać kolejne sceny i wygłupy i trzeźwo stwierdzać jak są głupie ale po co ? To trzeba albo zobaczyć po raz pierwszy albo wracać kolejne dziesiątki razy.

Innymi plusami tego filmu są chociażby przebojowa ścieżka dźwiękowa,elementy estetyczne w postaci kobiet oraz scena z reakcją Carrey'a na lądowanie na księżycu :) Przejdźmy jednak do tematu stricte muzycznego. Możemy usłyszeć kultowe przeboje zarówno dla okresu powstania jak teraźniejszości. Polecamy kawałek "If You don't love me, I'll kill myself". Zdjęcia, montaż czy dźwięk stoją na odpowiednim poziomie ale bądźmy uczciwi, to nie sensacja gdzie należy się tym ekscytować.

Reasumując "Głupi i głupszy" to dla nas film kultowy, wspaniały i za każdym razem rozśmieszający nas do łez. Film w swojej kategorii komedii jest absolutnym arcydziełem i wzorem do naśladowania. Należy jednak się zastanowić czy którykolwiek współczesny komik jest w stanie stworzyć coś takiego jak Carrey... Polecamy ten film i mądrym i tym trochę głupszym ;) Polecamy każdemu z poczuciem humoru nastawionym na totalnie odjechaną jazdę.

P.S : Ostatnio pojawiły się głosy, że we wrześniu bieżącego roku miały ruszyć zdjęcia do pełnoprawnego sequelu. Kilka dni temu pojawiła się, nie potwierdzona jeszcze, informacja jakoby Jim Carrey wycofał się z udziału w tej produkcji. Mamy nadzieję, że to tylko plotka i już niedługo zobaczymy go w starym stylu grania. Jeśli informacja jest prawdziwa to ten film nie ma sensu bytu. Trzymamy kciuki za Jima !

                                                                                                                                   Dwayne & Hudson