Kopiowanie i rozprowadzanie tekstów bez zgody autorów jest zabronione. Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Pogromcy mafii, czyli Gangster Squadak Josha Brolina [Co w filmie piszczy?]



Słowem wstępu. Wracamy po dość długiej przerwie spowodowanej natłokiem pracy. Nadchodzący długi weekend powinien pozwolić nam nadrobić zaległości. Fakt faktem dla nas trwa on od soboty;). Bez dłuższego pierdolenia, przechodzimy do tego o czym zazwyczaj tutaj piszemy czyli do filmów. Dzisiaj powrócimy do formy dialogu. Jest ku temu okazja bo niżej opisywany film nie wywarł na nas identycznego wrażenia. Przed Wami nasza rozprawka o "Gangster Squad".

Hudson: W takim razie rozpocznę naszą straszną wymianę zdań na temat tego filmu. Nie ukrywam, że czekałem na jego premierę z niecierpliwością. Brakowało mi trochę filmów w tej tematyce. "Gangster Squad" to świetna gangsterska historia z ciekawą dla mnie nowatorskością.

Dwayne: Ja również bardzo mocno oczekiwałem tego filmu. Być może nie wszyscy wiedzą, o tym, że moglibyśmy zobaczyć "Gangster Squada" znacznie wcześniej. Niestety premierę przesunięto gdyż w filmie była scena strzelaniny w kinie. Planowana data premiery zbiegła się z tragicznym wydarzeniem na premierze "The Dark Knight Rises". Wytwórnia zadecydowała o usunięciu tej sekwencji i zastąpieniu jej inną, niekojarzącą się z tym wydarzeniem. O trafności bądź nietrafności tej decyzji nie będę się rozgadywał bo nie o to w naszej rozmowie chodzi. Nie mniej wreszcie udało się obejrzeć ten wyczekiwany tytuł i choć oceniam go bardzo pozytywnie to dość daleki jestem od zachwytów. Opowiedz Hudson co tak mocno urzekło Cię w "Gangster Squad".



Hudson: Przede wszystkim bardzo spodobała mi się fabułą tej produkcji. Uważam, że była na swój sposób oryginalna i bardzo przyjemnie się ją oglądało. Po drugie w filmie mamy do czynienia z genialnym aktorstwem z Seanem Peanem na czele. Takiej jego roli ja sobie nie przypominam. Ostatnim, kluczowym elementem, który mnie urzekł to wspomniana przeze mnie wcześniej nowatorskość. Spodobał mi się pomysł twórców aby połączyć klimatyczne gangsterskie kino z elementami znanymi przede wszystkim z filmów typu "Matrix". "Gangster Squad" może nie jest filmem na miarę "Ojca Chrzestnego" czy "Chłopców z Ferajny", ale takie pokazanie tego gatunku po prostu mi się spodobało.

Dwayne: Wspomniałeś klasyczne tytuły mafijne. Mi najbardziej kojarzy się z "Nietykalnymi", brakuje mu jednak do tego klasyka w mojej ocenie mocno sporo. Nowatorskość. Na pewno doceniam chęć wprowadzenia innowacji w zakurzony zdawałoby się gatunek. Ja jednak w tej konkretnej tematyce wolę, więcej tego kurzu aniżeli slow-motion, jakoś mi to po prostu się gryzło, choć technicznie było nakręcone świetnie. W aspekcie technicznym, przyczepił bym się jedynie do pikselowej momentami krwi. Fabuła choć zaczerpnięta z klasyki faktycznie wciągała. Coś jest w tego typu opowieściach, że zawsze lubimy je oglądać. Kilku porządnych chłopa kontra jeden skurwiel. Lubię to i koniec ;). Wspomniałeś o aktorstwie. Sean Pean, zdecydowanie się tu wybija i choć rola jest bardzo przerysowana to pasuje do ogólnej konwencji filmu. Reszta obsady czyli Josh Brolin, Givanni Ribisi czy "T-1000"? Poprawnie się na nich patrzy. Teraz się chyba zgodzisz, że zawodzi Gosling. Jakiś taki bezbarwny i nijaki...

Hudson: Zdecydowanie zgadzam się co do Goslinga. Wyglądał w tym filmie jakby mu się po prostu nie chciało tutaj grać. Patrząc na jego inne role z "Drive" na czele, można się zastanawiać, czemu obniżył tak swój poziom. Jeżeli jesteśmy już przy aktorstwie to wspomnę tutaj jeszcze o naszej ulubionej części obsady czyli tak zwanym elemencie estetycznym. Emma Stone co tu dużo mówić wyglądała wręcz zjawiskowo. Co do jej aktorstwa, tragedii nie było, ale jakoś mocno się nie wybijała.



Dwayne: Tak, element estetyczny nas zadowolił jako wielkich estetów ;). Myślę, że możemy przejść do podsumowania. "Gangster Squad" to bardzo fajne i widowiskowe kino sprawdzające się na chłodny wieczór. Do klasyki jednak moim zdaniem nie przystaje. Zabrakło tego czegoś co wyraziście definiuje dla mnie obraz wyjątkowy.

Hudson: Oczywiście zgadzam się, że do klasyków "Gangster Squada" nie ma co nawet porównywać. TO po prostu fajne, szybkie kino, które z przyjemnością ogląda się w wolnej chwili. Dużo fajnej akcji, trochę strzelanin, trochę krwi, jak słusznie zauważyłeś mocno sztucznej ;) i po prostu fajna historia. Ja się bawiłem bardzo dobrze i uważam, że ten film świetnie wpisuje się w nasze czasy.

P.S. Nick Nolte jako aktor, który chyba urodził się już stary, w "Gangster Squadzie" egzystował chyba na kilku respiratorach. Ale lubimy dziada ;)
Dwayne & Hudson

środa, 10 kwietnia 2013

Skostnicowiały shit - po prostu [Z Pełnym Jajem]


Dziś przedstawimy Wam nasz zdanie o "filmie" po którym ręce nam opadły. W zasadzie to chyba nawet, nie tylko ręce... Było już w naszej karierze blogerskiej, kilka takich filmów po których się nie mogliśmy pozbierać ale ten film przeszedł każde pojęcie. Ilość skondensowanego fajansu na centymetr taśmy filmowej, przekracza tu wszelkie normy. "Kostnica", bo o niej mowa, jest badziewiem totalnym. Po prostu nie ma w tym filmie niczego za co, można dać pół najniższej oceny. Ale do rzeczy.

Fabuła. Jest sobie rodzinka, czyli mama, brat i siostra. Jest sobie kostnica, do której sympatyczna rodzinka się wprowadza bo mama zajmuje się przygotowaniem trupów do pochówku. Już sam ten opis daje "nadzieje" na niezły szajs. Ale spokojnie, jest znacznie gorzej. Synek jest zbuntowany, szuka sobie dziewczyny. Córka jest, dlatego, że w horrorze wypada aby była córka. Taty nie ma, bo go nie ma. Jest jeszcze zarządca kostnicy który albo miał być elementem humorystycznym albo przerażającym. Nie był ani tym ani tym. Normalny debil. Fabuła bardzo mocno się rozkręca. Gdzieś w 3/4 filmu mamy apogeum strachu. Trupy normalnie powstają i chodzą, rzygają, znowu chodzą, zamieniają ludzi w inne trupy(?), potem znowu rzygają i jest coś obrzydliwego, niestety nie wiemy co. Wygląda jak włochowata pajęczyna wychodząca z jakiejś dziwnej studni. Biorąc pod uwagę poziom filmy, mogło być to nawet gówno, w charakterze głównego przeciwnika postaci pozytywnych. W międzyczasie jest sikanie na grób, malowanie spray'em pomników cmentarnych. Jest też coś w stylu seksu w krypcie. Jest również obiad typu błoto w misce. Nie ma to wszystko wielkiego sensu, służy posuwaniu się produkcji do przodu. Niestety twórcy obrali ten kierunek, na drugi raz proponujemy aby ich filmy posuwały się do tyłu i lądowały w śmietniku.


Aktorstwo. Można spokojnie stwierdzić, że poziomem dorównuje rodzimym "Dlaczego Ja", czy "Trudnym Sprawom". Jest, bo jest. Nie pytajcie nas o nazwiska. Szczerze? W dupie to mamy. Cóż więcej o aktorstwie? Chyba nic.

Reżyseria. Tobey Hooper. Facet zrobił klasyki takie jak "Duch" czy "Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną". Nie wiemy jak skomentować, tak gwałtowny spadek formy. Może pan Hooper potrzebował trochę grosza, zwołał znajomych i rzucił "robimy sobie horror". Jeśli wyglądało to inaczej, to jesteśmy normalnie w szoku. Wypadałoby napisać coś o dialogach czy ogólnym scenariuszu ale po co? Nie ma o czym pisać.Na papierze pewnie coś tam było, ale na ekran to raczej to nie trafiło.

Strona techniczna "Kostnicy" to istny majstersztyk. Muzyka grana z polifonicznej komórki natomiast efekty wizualne, robione na silniku graficznym "Snake'a" z Nokii. Margines błędu ograniczamy w tym względzie do kultowego "Sapera". Zdjęcia natomiast były tak mroczne, że nasze oczy dotknęła nastała pomroczność jasna. Dźwięk. Raczej normalny, czyli odgłos szczyn był idealnie słyszalny. Na koniec montaż studni, który lepiej stworzono by za pomocą plasteliny z dodatkiem ciastoliny. Niestety użyto jednynie modeliny.


Reasumując ten nieszczęsny tytuł. Nie oglądajcie. Jest to na pewno jeden z najgorszych filmów jakie widzieliśmy. Przoduje w rankingu, którego motto brzmi : Po co to takie coś jest? Autentycznie odradzamy oglądanie tego badziewia, bo nawet jako element humorystyczny sprawdza się bardzo źle. Horror to to nie jest, nawet na napisach końcowych. Nadaje się tylko do kostnicy z taśmami filmowymi.

Dwayne & Hudson

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Ogień nowej nadziei od Prometeusza [Z Pełnym Filmem]



Pomimo niedużej frekwencji w głosowaniu na fan page'u, udało się Wam rzutem na taśmę przegłosować jeden z tytułów. Jednym głosem zwyciężył film "Prometeusz".  Mamy nadzieję, że w przyszłości o tego typu kwestiach decydować będzie większa liczba naszych czytelników.

Przejdźmy zatem do naszej oceny najnowszego dzieła Ridleya Scotta. Projekt ten jest wyjątkowy pod wieloma względami. Po pierwsze jest to powrót tego reżysera do korzeni. Po drugie opowiada historię osadzoną w uniwersum serii "Obcy". Po trzecie wzbudził wiele kontrowersji i dokonał podziału w szeregach fanów kultowej serii o stworze z kosmosu. Nam pokazanie historii przed wydarzeniami z hitu z 1979 r. bardzo się spodobało i uważamy, że ta opowieść może być kolejną wielką serią.



Zaczniemy od warstwy fabularnej czyli sfery budzącej największe kontrowersje. Zarzuty krzyczą o bezsensowności, nieprzemyśleniu scenariusza i pozbawieniu klimatu "Obcego". Ustosunkujemy się do tego od razu - nie zgadzamy się z tym. Ustalmy jedną rzecz, kino science fiction charakteryzuje się nieograniczonym polem manewru dla twórców, mogą umieścić w filmie co im się podoba. Jedni widzowie to kupują, a drudzy nie. Ciężko nam zrozumieć co tak bardzo drażni w "Prometeuszu". Może odważna teza głosząca stworzenie ludzi przez istoty pozaziemskie i upatrywanie w nich swoistych bogów. Nas osobiście taka historia fascynuje, abstrahując nawet od tego filmu. Najśmieszniejszym zarzutem były głosy, że w "Prometeuszu" nie ma Obcego. Kto w ogóle powiedział, że ten stwór ma tam być? Scott stworzył pełnoprawny prequel umieszczając charakterystyczne elementy z dawnej serii, np. osadzenie akcji na planecie, z której badacze "zabierają" obcego w pierwszej części.

Zajmijmy się teraz aktorstwem. W tym przypadku zarzutów żadnych nie było i my ich na pewno również nie dorzucimy. Najlepsze wrażenie zrobił na nas Michael Fassbender, który wcielił się w tajemniczego androida.  Główną rolę w tym dziele zagrała jednak Noomi Rapace, nie jest to Sigourney Weaver, ale ta rola wstydu jej nie przynosi. Reszta obsady czyli Charlize Theron, Idris Elba ( typu Janek ;) i Guy Pearce spisała się lepiej niż poprawnie.

Jednym z najważniejszych elementów gatunku science fiction jest niewątpliwie strona techniczna. W "Prometeuszu" mamy do czynienia z naprawdę dobrymi efektami specjalnymi, idealnymi przykładami będą tutaj wykonanie tytułowego statku, wygląd planety, która była klimatycznie brudna, oraz rasa twórców. Warto teraz pochwalić reżysera za niepodporządkowanie się trendowi cenzurowania filmów. Film ten jest momentami brutalny, momentami ohydny i dzięki temu zyskuje jako przedstawiciel "małego horroru" science fiction. Zdjęcia są na najwyższym poziomie co pozwala dostrzec jakość HD. Muzyka była dość poprawna. Na pewno większe brawa należą się dźwiękowcom.



"Prometeusz" to bardzo udany powrót angielskiego artysty do klimatu jego pierwszych dzieł. Nie jest to dzieło, które będzie przywoływane za kilkadziesiąt lat w takim stopniu jak "Obcy" czy "Blade Runner", ale nie takim miało w zamiarze być. Trzeba też dodać, że w naszych czasach ciężej jest zrobić ogromne wrażenie pod względem efektów specjalnych. Teraz to po prostu jeden z wielu filmów z fajnymi efektami, kiedyś filmy science fiction były po prostu czymś niesamowitym. "Prometeusz" idealnie sprawdza się w dostarczaniu rozrywki, a na tle marazmu jaki prezentuje ten gatunek obecnie mocno się wyróżnia. My z chęcią powróciliśmy na LV-426 i z równie wielką ochotą będziemy tam powracać za sprawą starszy klasyków jak i najnowszego widowiska. Dziury w scenariuszu, czepianie się wyglądu głównego stwora, czy braku "obcego" oraz psioczenie na obecność podważania teologii zostawimy malkontentom, a my po prostu czekamy na kontynuacje.
Dwayne & Hudson