Kopiowanie i rozprowadzanie tekstów bez zgody autorów jest zabronione. Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 31 sierpnia 2012

Promienie namiętności - część druga [Z pełnym Jajem]





Akakuppo, piękna i malownicza niczym dłutem dłubana i pędzlem malowana osada rybacka jak w każdy dzień lata witała wszystkich mieszkańców ulewnym deszczem, gradobiciem i popołudniowym tornadem. Z uwagi na umiejscowienie w pobliżu zwrotnicy koźlaka, brzegiem oceanu galopowały kozły. Widząca to przez okno Miranda Esmeralda Kinszasa westchnęła głęboko czym zbudziła kochanka swego Zorra. Nawiązał się dialog:
- No miejsce ucieczki to wybrałeś
- Tanio było? Daleko było? Żarcie z flądry rano masz? Nie narzekaj. Resztę kasy musiałem przecież na nowiuśkiego konia pociągowego do przytargania Twoich szmat i innych niepotrzebnych gówien.
- Szmaty szmatami, ale faktycznie nie musiałeś zabierać próbek łajna od swojego konia.
- Sentyment mi kazał prostaczko.
- Kochanie Ty moje nie kłóćmy się od rana, wystarczy, że ściga nas mój tata Madonna z wściekłym Kapsztadem na smyczy.
- I słusznie, do kuchni, do garów!

W przeciwieństwie do Akakuppo, Las Rias de Las Janeiras było najbardziej oczojebnym miejscem pomiędzy pampami. Ostatnio dzielny Hulio zmagał się z ogromnym problemem, krótko mówiąc jak w nocy nie sikał to nie wstał. Od jakiegoś czasu Don Madonna znalazł na to rozwiązanie. Codziennie wieczorem łyka tabletki moczopędne i zawsze wstaje w nocy, co pozwala mu na zasłonięcie żaluzji. Hulio nie docenia genialnego w swej prostocie pomysłu by owe żaluzje zasłonić zanim się położy. Madonna poradził sobie z największym swoim życiowym problemem, lecz pozostało jeszcze odnalezienie córki i uchronienie rodu przed menezaliansem. Rozwiązanie miało nadejść a nawet nadjechać. Don zorganizował super tajne spotkanie, na którym obecni byli: on sam, jego żonna Hosanna Marianna, jego pół debilny syn Kapsztad Jajo i reszta dziecięcej hołoty. Don zapytał Marianny, która godzina?
- Samo południe mężu.
Rozległ się dzwon do drzwi, można nawet powiedzieć że nieźle pierdolło.
Don oznajmia:
- Przybył
We wrotach stanął potężny drąg, a za nim niepozorna męska sylwetka. Czemu ów podróżnik woził ze sobą drąga, tego nie wie nikt. Natomiast w każdym zakątku pampów wiadome było, że postać to straszna i wstrętna. Nazywał się: El Maria Desperados de Rutko. Do historii kryminalistyki przeszły działania Rutka na terenie południowo amerykańskim i Hawajów gdzie spędzał wakacje. Skuteczność w likwidacji celów mierzono mu w milimetrach, a pozostałości szczątków ofiar w miligramach. Znakami rozpoznawczymi Desperdosa de oprócz drąga była wstrętna gęba oraz odór z pyska. Ulubionym gadżetem był tysiąc strzałowy pistolet i strzelba na sto 50 milimetrowych nabojów.
El Maria pewnie wszedł w progi, zmierzył wzrokiem domowników, w szczególności idiotycznego Kapsztada, odstawił drąga i se usiadł.

Przenieśmy się z powrotem do naszej zakochanej pary.
- Co tu tak śmierdzi?
- Łajno, które upchnąłeś w szafie, brudasie.
- Dobra już, nie obruszaj się kociaku. Chodź na kolano, pokażę CI siano, leje za oknem to będzie dymano.
- Mój Ty romantyku. Wiesz jak ugodzić w serce kobiety.
- No wiem.

W czasie miłosnych uniesień zbiegłych kochanków, w hacjendzie Madonny, rozgorzała dyskusja.
Pierwszy głos zabrał Rutko:
- Czego ode mnie chcecie wy bogate śmiecie?
- Panie de Rutku, chcielibyśmy aby odnalazł pan naszą córkę Esmeraldę Kinszasę i wyrwał ją z objęć wozignoja Zorra. Kilka dni temu porwał ją z naszej hacjendy i wywiózł w pampy. Ponadto pozbawił mnie majątku i okrutnie oszukał. Niestety nie wiemy gdzie mogą przebywać, ale taka sława jak pan na pewno ich znajdzie. Wezwał bym pana wcześniej, ale ostatnie dni spędziłem w łóżku...
- Da się zrobić, ale muszę dużo zarobić. A co z tym gnojem, skrócić go zwykłym rozbojem?
- Za jaja, i na latarnie - inteligentnie wtrącił Jajo Kapsztad.
Gdy Marianna Hosanna zobaczyła zbierający się do potaknięcia łeb Madonny, zabrała głos:
- Tak nie wolno! Nie znamy kulis tej sprawy. Może naprawdę się kochają?
- Kochają, kochają... po dachach się dymają - ponownie wtrącił Alejandro.
- Mądrze powiedziane, jeszcze lepiej zrymowane - uśmiechnął się Rutko.
Niestety spotkanie szybciej się zakończyło ponieważ łowca  nie wkalkulował skutków oddechu wprost proporcjonalnych do wytrzymałości normalnych ludzi.
Rutko wstał, wziął drąga i postanowił
- Choć się pospali, to przykazali. Dziewkę ratować, łobuza ćwiartować!
I wyszedł gnając w dal.
 
W Akakuppo nieświadomi zagrożenia kochankowie gotują obiad i ekscytują się stukaniem gradu o dachówkę, planując popołudniowe plażowanie i połów kolacji.
Hacjenda w Las Rias de Las Janeiras wietrzy się od fetoru, który wydobył się z parszywej gęby El Marii Desperadosa. Pośród wietrzenia huczy od zachodzeń w głowę domowników jak i kiedy wydostał się z domu fetorzysta i jakie dokładnie zlecenie zakodował w swojej okrutnej głowie. A nasz łowca gna, gna, gna i jeszcze raz gna. Akakuppo już blisko...
Dwayne&Hudson

niedziela, 26 sierpnia 2012

Muzealne eksponaty na przepustkach, czyli recenzja filmu Niezniszczalni 2 [Z Pełnym Filmem]



W końcu nadszedł ten dzień! Największe wydarzenie kina akcji ziściło się! Najbardziej rozpoznawalni herosi lat 80. i pierwszej połowy 90. powrócili w jednym filmie. Jeśli kiedyś marzyliście o strzelaninie z udziałem Schawrzenggera, Stallone'a i Willisa, najbliższe kino to marzenie spełni. Jeżeli jeszcze Wam mało fajerwerków obsadowych to producenci dorzucają Van Damme'a, Norrisa, Lundgrena i reprezentującego teraźniejszą epokę Statham'a. Ci którzy widzieli pierwszą część "Niezniszczalnych" wiedzą, iż bogactwo na liście płac potrafi wyjść na dobre. Miłośnicy klasycznej nawalanki! Wołamy! Część druga wypada 200 razy lepiej i potencjał zawarty w pomyśle odświeżenia starej szkoły zostaje wykorzystany!

Pierwsza część wymyślonej przez Stallone'a opowieści była perfekcyjnym powrotem do nurtu akcji z kolorowych lat 80. i 90. Jej kontynuacja udowadnia, że powrót może być znacznie okazalszy. W jedynce brakowało nieco klasycznych one-linerów. Dwójka nie tylko nadrabia ten minus, ale idzie krok dalej. Bohaterowie jawnie w oczy żartują z klasyki i swoich klasycznych postaci. Nie chcemy Wam zdradzać konkretnych nawiązań, ale jest ich naprawdę sporo. I tyleż samo śmiechu na sali kinowej. Oczywiście w pozytywnym sensie. Umówmy się, tamto kino nie siliło się na realizm czy zawiłość fabularną, ale nie o to w tym gatunku chodzi. Tutaj ma być: dużo strzelania, masa wybuchów i jeszcze trochę strzelania. Dobzi mają wygrać i jak najefektowniej rozwalić złych. "Niezniszczalni 2" to kwintesencja tej myśli.

Na pierwszy ogień idzie aktorstwo. Jakie jest? Dokładnie takie jak ma być! Arnold wraca jak za najlepszych lat. Ciągle do twarzy mu z najpotężniejszą bronią na planie. Willis jest ironiczny i zadziorny jak w "Szklanej pułapce", a Stallone to po prostu Stallone. Miłą niespodzianką jest kreacja JCVD jako czarnego charakteru. Fanów karateki z Belgii spieszymy poinformować - kopnięcie z obrotu jest nadal efektowne i celne. Osobne zdanie należy się też Chuckowi Norrisowi. Niech Wam wystarczy, że popularny Strażnik Teksasu żartuje sam z siebie. Jest również skuteczny w działaniu jak głoszą legendy. Co do reszty obsady, jest tak jak w części poprzedniej. Małą zmianą jest uwydatnienie potencjału humorystycznego w wykonaniu Lundgrena.


Recenzując taki film, nie można pominąć kwestii technicznych. Sceny akcji są zrealizowane dokładnie w starym VHS-owym stylu. Wprawne oko zauważy podobny sposób kadrowania oraz oświetlenia lokacji. Najbardziej wyrazistym tego przykładem jest aranżacja walki Stallone- JCVD. Sekwencje wymiany ognia są żywcem wzięte z "Rambo"...a wybuchy z "Commando" :) Dźwięk jest bez zarzutu, broń palna brzmi bardzo realistycznie a wybuchy wbijają w fotel. Efekty specjalne w niektórych momentach przypominają wykonanie z lat 80-tych i jeśli nie zawsze są perfekcyjne to tym mocniej wpisują się w trend "starej szkoły". Warto też wspomnieć o muzyce, która genialnie nawiązuje do klasyki z tamtych lat. Scena z udziałem czołgu i przygrywającej maszyny grającej to "old school" pełną gębą.

Bardzo dobrym posunięciem było zatrudnienie na stołek reżysera Simona Westa. Dzięki temu, Sylvek mógł w pełni skoncentrować się na graniu i stworzyć lepszą rolę niż w poprzedniku. West idealnie czuje tempo filmu i dyryguje całą orkiestrą rozpie*dolu perfekcyjnie.. O scenariuszu nie można napisać za dużo, bo po prostu za dużo go nie ma. Idealnie podsumowuje tą sytuację tekst Stallone'a "track'em, find'em, kill'em". I taki jest film - namierzyć, znaleźć, obejrzeć. Nie myśleć, tylko oglądać i czerpać radochę z chaosu.

"Niezniszczalni 2"to kompletny film akcji w którym znajdziemy niebywałe sceny oraz humor na najwyższym poziomie. Gwarantujemy zbliżonej do nas grupie wiekowej, że poczuje się tak jakby miała znów 10 lat i oglądała najlepszy okres twórczości swoich idoli. Nowością będzie ich obecność razem. Daje to piorunujący efekt emocjonalny pod warunkiem iż za młodziaka rano oglądaliśmy "Commando,", po obiedzie "Rambo" a na kolację "Szklaną Pułapkę". To właśnie te osoby najbardziej docenią to cudowne przedsięwzięcie Sylvestra Stallone'a. Należy mu się ogromny szacunek, że pomijając już nawet zaawansowany wiek zdołał zebrać tyle gwiazd i wskrzesić dawnego ducha produkcji sensacyjnych. Cieszyć może fakt, że na takie produkcje jest popyt. "Niezniszczalni 2" zbierając pozytywne recenzje widzów i krytyki, jak do tej pory mają bardzo wysoką ocenę na największych internetowych portalach filmowych na świecie i sprzedają się rewelacyjnie. Pamiętajmy, że film otrzymał niewdzięczną dla zysków kategorię wiekową "R". I tu kolejny punkt dla twórców, że opierają się trendowi robienia kina tylko dla zysku. "Włoski ogier" zrobił ten film dla fanów. Tym bardziej cieszy, że Ci fani odwdzięczają frekwencją. Na dłuższą metę jest to o tyle dobre, że może wskrzesić ten nurt kina akcji na dobre. Stallone powiedział w wywiadzie, że ten film to albo przywrócenie tej formy do łask albo jej ostatnie tchnienie. Z całego serca życzymy, Sylvestrowi, fanom oraz samym sobie aby miał miejsce pierwszy wymieniony przypadek. "Niezniszczalni 2" to arcydzieło kina akcji. Inna ocena nie wchodzi w naszym mniemaniu w grę.
                                                                                                                                 Dwayne & Hudson

wtorek, 21 sierpnia 2012

Kac Wawa czyli twór gównopodobny [Z pełnym Jajem]




Wyobraźcie sobie taką sytuację, dostaliście właśnie wypłatę i przy tej okazji chcielibyście zaprosić dziewczynę do kina, pamiętajcie, że wasze zainteresowanie tematyką kina ogranicza się do trafienia na spoty w telewizji i ewentualne opinie znajomych na temat ich wycieczek do kina. Wczoraj widzieliście spot zapowiadający najśmieszniejszą, polską komedię lata - w dodatku w 3D - istny szał. Ten gatunek sprzyja randkom w kinie więc zabieracie wybrankę na Kac Wawa. Skończyliście już studia więc płacicie za normalny bilet uznajmy 30 złotych, jak randka to i za dziewczynę płacicie tyle samo. Żeby było milej, fundujecie na dodatek duży popcorn i po coli. W portfelu nie zostaje w tym momencie nic. Ale trudno, najważniejsze to świetnie bawić się na seansie. I jaki jest wynik tego seansu, ano taki, że ubytek 100 złotych w porównaniu do zażenowania, ogłupienia i ogólnego wkurwienia to małe piwo.


Kac Wawa, o którym wspomnieliśmy wcześniej, to twór, którego zdecydowanie nie można nazwać filmem. Film posiada scenariusz, fabułę, aktorstwo i wypadałoby w nim zauważyć jakąś reżyserię. Tutaj reżyser chyba miał kaca, albo kac miał dopiero nadejść po zakończeniu zdjęć, aktorzy cofnęli się chyba w swoim warsztatowym rozwoju, natomiast scenariusz był najprawdopodobniej pisany podczas gry w "kto wymyśli gorszy skrypt". Generalnie o filmie to można by już zakończyć, bo rozwodzić się nad czym nie ma za bardzo co, ale skoro już usiedliśmy to coś tam sobie napiszemy...


Zalety tworu:
----------------
... i to by było na tyle.

Wady tworu:
Generalnie twór jest głupi albo nawet głupszy. Twór jest nieśmieszny, albo nawet i bardziej nieśmieszny. Kolejna wada to jest na przykład Bonawentura, jako kolega z wojska pana młodego - facet z 20 lat starszy ( może z 15 lat był kotem). Aha no i Bonawentura miał se sraczkę i to też jest wada bo podobno "rozpierdolił" kibel. Następnie jest Grzmihuj, którego w 90%  się nie rozumie. Jeżeli jesteśmy już przy obsadzie to główną rolę zagrał gwiazdor naszego polskiego filmowego podwórka, czyli Borys Szyc. Jego rola w większości sprowadzała się do chodzenia po mieście. Ciągle zastanawiamy się czy ten gościu nie mógł sobie wezwać taksówki. Oprócz tego że se chodzi to se jeszcze strzela z pistoletu od jakiegoś dziada służ specjalnych, potem jest sobie aresztowany, przez spec - oddział z pick - upów. Cały czas jest sobie pijany i naćpany i kręci śmieszne filmiki na YouPorna. Kolejne wady to jakaś Kobyła co się z bankomatem biła, alkoholik Gołębiewski z komisarzem Zawadą z tefałena u boku, spora ilość dziwek i jakieś bułgarskie włochy oraz rwanie na seks - czacie podczas srania. Bardzo fajną postać wykreowała Gąsiorowska, dość powiedzieć, że tak żałosnej żeńskiej roli to w polskim kinie nie widzieliśmy. W konkury może tylko uderzyć postać Sonii Bohosiewicz z tego samego filmu. Ocenę tego pojedynku pozostawimy widzom tworu.



Kac Wawa musiała prezentować się imponująco w formacie 3D. "Genialna" animacja wystrzału z pistoletu przywołała na pewno najlepsze wspomnienia z seansu Avatara, natomiast lizak maczany w szklance też był pewnie zajebisty, widzowie chyba czuli, że go polizali. Fajna też była w Kac Wawa muzyka z tym że nie pamiętam ani jednego taktu. Dialogi też były takie, że cytować je będziemy aż do drugiej części. Do dziś ogarnia nas fala głośnego rechotu, gdy wspomnimy na przykład kultowe "Skoro jesteś taki silny to może spróbujesz sił na ringu, nie wiem, na macie?". Dobre są też w Kac Wawa wstawki rysunkowe prezentujące bohaterów. Mogłyby konkurować ze świetnymi napisami końcowymi w obu częściach Sherlocka Holmesa, tylko że są do tego trochę zachujowe, ale tak to fajny pomysł, tylko że do dupy. A teraz nasi czytelnicy wyobraźcie sobie, że akapit z wadami ciągnie się jeszcze z pół godziny. I zawarte tam są dalsze przytyki do dosłownie każdego elementu tego filmu. Mniej więcej taka zajebista zabawa jest na tworze. Wierzcie jednak,  jest w chuj gorzej!

Na koniec dodamy, że twór sprzedawał się tak tragicznie, że mocno przedwcześnie wycofano go z kin i nie uraczono nas nawet premierą DVD. Krytyka osiągnęła takie stadium, że przez pewien czas nastała debata na temat kondycji polskiego kina w mediach. Mówi się też, że każde przedsięwzięcie nie ważne czy to film, muzyka czy inny wynik czyjejś pracy broni się samo. Twórcy chyba nigdy o tym nie słyszeli ponieważ usilnie starali nam się wmówić czy to w telewizji czy w internecie, że Kac Wawa to dobre kino, a wszystkie złe opinie to nagonka konkurencji i innych nieżyczliwców.
Jeżeli koniecznie drodzy czytelnicy chcecie zapoznać się z tym czymś to dostępny jest on na platformie VOD za 11 zeta. Na waszym miejscu zażądalibyśmy jednak 11 złotych wpłaty na konto od dystrybutora za samą chęć zmierzenia się z "najśmieszniejszą, polską komedią roku".
Dwayne&Hudson

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

They'll be back! [ Co w filmie piszczy]


24 sierpnia, do polskich kin zawita kontynuacja "Niezniszczalnych". Tym razem Sylvester Stallone zebrał jeszcze bardziej imponującą obsadę aniżeli w pierwszej części. Nie dość, że Schwarzenegger i Willis otrzymali pełnoprawną scenę akcję to dołączają takie tuzy jak JCVD oraz tytan dowcipu i wojny - Chuck Norris. Całość obsady uzupełniają Ci którzy uniknęli eksterminacji w pierwszej odsłonie. Film miał już amerykańską premierę i jeśli wierzyć tamtejszym opiniom szykuje nam się rewelacyjny film akcji, przewyższający część pierwszą. Premiera "Niezniszczalnych 2" czyli upraszczając powrót Arniego na ekran przy akompaniamencie karabinu maszynowego jest świetną okazją do debaty nad kinem akcji z dawnych lat i jego wpływie na teraźniejszość.

Najbardziej charakterystyczne filmy akcji powstawały w latach 80-tych i pierwszej połowie 90-tych. Te filmy cieszyły się popularnością przez wiele lat i nawet dziś wzbudzając uśmiech u widza, ze względu na dużą umowność realizmu chętnie do nich powracamy. Okres ten spajają 3 postacie. Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger oraz Bruce Willis. Upraszczając, można rzec, że wraz z ich "odejściem" kino akcji podupadło, miejąc na uwadzę oldschool'ową stylistykę. Bruce zaczął grać w ambitniejszych filmach, Arnold zasiadł na fotelu gubernatora a Sylvester...zniknął.  Ku naszej uciesze, nastał rok 2008 i na ekrany powrócił słynny komandos John Rambo. Był to drugi wielki powrót Stallone, gdyż nieco wcześniej powołał ponownie do życia Rocky'ego. Jego jednak pomijamy przy tekście gdyż jest to inny gatunek. Czwarta część "Rambo" którą Stallone sam wyreżyserował i napisał odniosła względny sukces. Na pewno była to gratka dla fanów starego kina akcji. Kto widział, ten doskonale wie o co chodzi. Trup ściele się wyjątkowo gęsto. Krew leje się hektolitrami. To co warto zaznaczyć, to przy całej umowności charakterystycznej dla serii, Stallone nie pominął kwestii postarzenia się swojego bohatera. Mniej tu ganiania po lesie a więcej sprytu i stania za CKM-em. Wychodzi to filmowi bardzo na dobre! Następnie idąc za ciosem "włoski ogier" poszedł o krok dalej i nakręcił "Niezniszczalnych" do których zaprosił większość weteranów kina akcji. Streszczając formę, oglądamy tutaj takie "Komando" tyle, że w kilka osób. Najbardziej charakterystycznym momentem tego dzieła jest krótka bo krótka, ale szalenie emocjonalna scena spotkania trzech weteranów kina akcji. Każdy kto wychowywał się na filmach z tymi panami chciał ich zobaczyć razem na ekranie. Wreszcie, udało się tego dokonać. W drugiej części zobaczymy ich już nie tylko dogryzających sobie w uroczy, przerysowany sposób ale walczących ramię w ramię. Łezka może się zakręci... ;)


Fani rozwałek inicjowanych przez jedynych słusznych bohaterów, mogą zacierać ręcę gdyż "Niezniszczalni 2"  to nie ostatnie ostatnie tchnienie oldschoolu. Kilka dni temu pojawiły się zapowiedzi filmów "The Last Stand" oraz "Bullet To The Head". Główne role grają tam odpowiednio "Austriacki Dąb" i "Włoski Ogier". Nasze odczucia po ich obejrzeniu są baaardzo pozytywne. Pomimo widocznych nowych zmarszczek nasi bohaterowie prezentują się tak jak dawniej. Na wynik finalny przyjdzie poczekać do przyszłego roku. Nie można nie wspomnieć o wspólnym projekcie Stallone'a i Arnolda pt. "The Tomb". Sylvester będzie uciekał z więzienia chyba już 3 raz. Poprzednie 2 ucieczki to 2 klasyki. A tutaj będzie jeszcze Arnie... Jeśli jeszcze mało Wam krzepiących informacji, to w Walentynki (:D) premierę mieć będzie "Dobry dzień na szklaną pułapkę", czyli "A good day to die hard" :) Bardzo mocno liczymy, na kategorię R. Patrząc na materiały z planu, nie jest to niemożliwe. Na zakończenie prezentujemy 2 zwiastuny omawianych filmów, czy "The Last Stand" i "Bullet To The Head". Recenzja "Niezniszczalnych 2" już wkrótce! 
                                                                                    Dwayne & Hudson
 


 

niedziela, 12 sierpnia 2012

"Dziedzictwo Bourne'a" Recenzja (Co w filmie piszczy)


Bez ceregieli: "Dziedzictwo Bourne'a" to ani "Tożsamość" ani "Krucjata" ani tym bardziej "Ultimatum". Najnowszy obraz traktujący o tajnych rządowych operacjach w reżyserii Gilroya jest najsłabszą częścią ale nie z powodu braku w obsadzie Matta Damona, o co były największe obawy. To prostu coś innego niż osobiście oczekiwałem. Coś gorszego, co jako osobny film sensacyjny mogłoby się skuteczniej obronić.

Daruję sobie szczegółowe streszczenie, mniej zaznajomieni muszą mi wybaczyć. Zaznaczę jedynie, że akcja filmu osadzona jest w uniwersum stworzonym przez Ludluma i tym razem to nie Bourne walczy o życie ale agent innego programu, mianowicie Aaron Cross. Fabuła jest wzbogacona względem poprzednich części o lekki motyw rodem z science-fiction. Ściślej, genetyczna modyfikacja organizmu. Odhaczmy pierwszy plus, w mojej ocenie wychodzi to filmowi na dobre. Skoro już się nieco rozgadałem o plusach to od nich zacznę.


Główny bohater. Duży plus. Jeremy Renner wypada przekonująco w roli agenta programu "Outcome". Ma odpowiednią dozę charyzmy, jest dynamiczny w scenach akcji. Żadna wielka rola ale zastępuje Damona po prostu godnie. O to były obawy, 1-0 dla filmowców. Kolejnym plusem, zbierając już do kupy kwestie obsadowe jest właśnie obsada. Weisz i Norton nie kreują ról życia ale ich gra na pewno nie wygląda na z gatunku: "płaćta a my grajta i ch*j" ;) Jeśli już mam się troszkę przyczepić to do Nortona, za zbyt małą wyrazistość postaci ale to już wina rozpisania jej. Pochwała należy się ekipie technicznej za zdjęcia, montaż czy efekty specjalne. Bardzo mocno pochwalę też dźwięk. Wysoki standard tej sfery w filmach z Hollywood to norma ale jakoś szczególnie utkwiły mi odgłosy strzałów broni. Skoro utkwiły no to coś w nim musi być. Przynajmniej dla mnie, pamiętajmy o subiektywiźmie gatunku recenzji ;) Szukam w głowie za co można pochwalić jeszcze film i...ok, pochwalę go za to, że potrafi przytrzymać w napięciu ze względu na kilka ciekawych aktów. I to by było na tyle, teraz minusy.


"Dziedzictwo Bourne'a" ma kilka momentów które nużą. Film sensacyjny nie powinien nudzić. Żaden film bez względu na gatunek nie powinien ale umówmy się, że filmowcy kiedyś umówili się na obecność akcji w filmie akcji. A nowy "Bourne"... To jest dla mnie szokujące ale ten film ma jej naprawdę malutko. Można pozwolić sobie na spokojne dozowanie tego elementu w filmie sensacyjnym ale reżyser i scenarzysta muszą nam to wtedy zrekompensować  dialogami i sposobem narracji. Tutaj ja tego nie uświadczyłem. To nie jest też tak, że jak się nic nie dzieje to film leży i kwiczy. Wspominałem wcześniej, że w paru momentach trzyma w napięcie i nie zawsze jest to nawalanka, czy pościg. Ale jednak w wielu miejscach nudzi. Następcy trylogii, której każda część dzięki sposobowi kręcenia i walorom scenariusza trzymała w napięciu nawet podczas analizy danych i przeglądaniu zdjęć taki stan rzeczy nie wypada.
Skoro mało akcji, to i mało bijatyk. Wielka szkoda bo Renner potrafi skopać dupę sprawnie i efektownie. Pamiętam, że każda poprzednia część miała "główny pojedynek na pięści" i "główną scenę pościgu samochodowego". W "Dziedzictwie" takowego pojedynku nie ma w ogóle a pościg jest najsłabszy patrząc na poprzedników. W dodatku najkrótszy co już nie powinno dziwić bo ileż ględzę o tej małej dawce scen akcji...
Ostatnią rzeczą do której się przyczepię to film jako całość przez nieodzowny pryzmat trylogii. Oglądając tamte filmy czuło się, że to opowieści z jednej bajki. Agresywny montaż, niespodziewane zbliżenia, ciasne kadry bijatyk. Nawet w scenach statycznych montaż i kamera pracowały charakterystycznie. Miało to klimat. A tutaj ? Jest parę takich momentów. Dla mnie za mało. Film jest na tym tle "zwykły".

Szkoda, że realizacji czwartej części nie podjął się Paul Greengrass, reżyser dwóch ostatnich "Bourne'ów". Gilroy zignorował zbudowany styl serii i zrobił po prostu dobry film sensacyjny. Niczym jednak się nie wyróżniający. Do głowy przychodzi mi taki paradoksalny wniosek. Fani obawiali się zmiany bohatera i przeładowania w zamian filmu akcją. No cóż, bohater jest świetny a przeładowanie to jest ale nudy.
Moja opinia ma dość gorzki wyraz ale nie chcę Was zrażać do tego obrazu. Może niekoniecznie idźcie na niego do kina tylko zaczekajcie na premierę nośników z nim i obejrzycie w domach. A jeśli bardzo chcecie go zobaczyć to bardzo się zawiedziecie oczekując utrzymania poziomu ale będziecie mieli styczność z dobrym filmem sensacyjnym.
                                                                                                                               Dwayne

środa, 8 sierpnia 2012

Promienie namiętności - część pierwsza [Z pełnym jajem]




Właśnie wschodziło słońce w pięknym Las Rias de Las Janeiras. Promienie Słońca waliły po oczach Dona Madonna Hulia. Zastanawiał się Don Madonna co zrobić, aby się od Słońca uchronić, po kilkunastu minutach stwierdził że czeka aż Słońce schowa się za Hacjendę. Madonna Hulio był tak majętny,  że dopiero w wieku 25 lat przestał wpychać banknoty do automatu z zimnymi napojami. Dotarło do niego, że zamiast napiwku banknotowego może wrzucić garść monet. Przez całe Argentyńskie pampy niosły się legendy o stupesosówkach pływających w jego szambie. Obok Madonny leżała jego przepiękna naciągnięta na pysku do granic możliwości Hosanna Marianna zwana przez Hulia pieszczotliwie żonną. Gdy Don Madonna doczekał się cienia wstał i okazało się, że jest już wieczór. Zastanawiacie się pewnie czemu wcześniej nie wstała żonna Hosanna, otóż Marianna nie wstanie nigdy bez śniadania do łóżka, które zażyczyć ma sobie na dole od Major domestosa Don Hulio. Po tak emocjonującym dniu, Madonna od razu wrócił do łóżka i poszedł spać, nie przeczuwał nawet jak bardzo intensywny w wydarzenia będzie kolejny dzień.

Nad Las Rias de las Janeiras, ponownie wstało Słońce, lecz tym razem sprytny Madonna, wstając w nocy siku, postanowił zasłonić żaluzje w oknach. Budząc z samego rana dumnie stwierdził, że po oczach nie jebie. Nic nie stało zatem na przeszkodzie by Hulio zamówił śniadanie dla swej pięknej żonny. Po tych czynnościach rodzina Madonnów mogła wreszcie spotkać się w salonie na niemal codziennej odprawie seniora (wyjątki stanowią dni w których Madonna nie wstawał w nocy siku). Zebranie było gotowe, obok małżonków zasiadło dziesięcioro dzieci, z których istotna w tej historii jest tylko dwójka. Najmłodsza córka Miranda Esmeralda Kinszasa, oraz najstarszy syn z zamiłowania palanciarz Alejandro Jajo Kapsztad. Końcowe przydomki dzieci mają genezę w miejscu zapoznania się rodziców na polowaniu na tygrysa w Afryce południowo północnej. Pobrali się zaraz po obejrzeniu walk tubylców organizowanych przez magnatów spod kanału Sueskiego. Rodzinna odprawa przebiegła jak niemal co dzień, Madonna zarządził, dziewczyny do szkoły a chłopaki na dziewczyny. W rutynowym planie dnia przeszkodziła Miranda Esmeralda, oznajmiając ojcu, że zakochała się w nieśmierdzącym peso sprzątaczowi tyłów końskiej stajni. Madonna tak się zapienił, że żona musiała podłożyć mu pod brodę spódnicę. Nie wiedział co ze sobą zrobić, to nie zrobił nic. Wstał, potem usiadł, potem znowu wstał i na końcu se usiadł.

Kinszasa zaczęła opowieść:
- Gdy ostatnio ujeżdżałam konia na lekcji jeździectwa, wypadła mi broszka, schylając się po nią pod konia, zobaczyłam za stajnią, jak pewien młodzieniec, robi dziwne ruchy szczotą na tyłach konia. Jako osoba pławiona w luksusie, nie zorientowałam się, że najzwyczajniej w świecie wymiata spod niego fekalia. Zafascynowało mnie poświęcenie i umiejętności pięknego chłopca. Niewiele myśląc puściłam lejce i pobiegłam w tą stajnie, po drodze poślizgnęłam się i upadłam, podbiegł do mnie zamiatacz i przy pomocy szczoty wyciągnął mnie z opresji, argumentując obcesowość "przecie w gównie gmerać nie będę". Po tym pięknym zdaniu, przedstawił się jako Armando Zorro de la Vega. Rozmawialiśmy ze sobą całe popołudnie i pół wieczoru czyli z godzinę. Potem już poszło, wylądowaliśmy na sianie. Ów rytuał powtarzał się przez kilka kolejnych lekcji ujeżdżania konia czyli z tydzień. Dziś wiem że go kocham a on kocha mnie. I co ty ojcze na to.
W głowie Dona Madonny świtało nazwisko Zorro de la Vega, zachodząc w głowę nie mógł się zdecydować skąd je zna. W grę wchodziła telewizja, książka, jedno z kilkunastu małżeństw oraz ulotka spod marketu.

Hulio zarządził:
- Nie będzie ślubu.
 Hosanna Marianna stwierdziła:
- Idź dziecię do szkoły, a ja pogadam z tatą i z twym bratem Jajem Kapsztadem.
Po paru minutach nastała gorąca dyskusja.
Pierwszy głos zabrał brat:
- Zabijmy Zorra.
Gdy Madonna już chciał twierdząco pokiwać głową, Marianna Hosanna zakrzyknęła:
- A jak było z nami mój drogi mężu? Moi rodzice chcieli wydać mnie za mąż za tego paskudnego plantatora bez ręki i pół nogi tylko dlatego, że oferował pół bujnej pampy. Nie pamiętasz jak porwałeś mnie na ośle i popłynęliśmy do Janeiras. Najważniejsza była nasza ogromna miłość.
Hulio pewnie odpowiedział:
- Nie pamiętam. Mając do zapamiętania 16 wesel to jedno z nich z tobą niczym się nie wyróżniało.
- Cham -  krzyknęła Marianna Hosanna.
- Nie mówiłem Ci o tym bo to bolesne etapy w moim życiu i na tą chwilę tylko ciebie kocham, choć doskonale pamiętam małżeństwo z Zorro de la Vegą.
Po tym Hulio zorientował się skąd znał nazwisko wybranka córki. Pomijając zamiłowanie do śledzenia losów bojownika w masce spłodził kiedyś szczotkowego bękarta. Nie można było dopuścić do ślubu przyrodniego rodzeństwa. Przy okazji tak trudnej sprawy podzielił się z rozmówcami tą skrywaną anegdotą.
Jajo Kapsztad przytomnie zauważył:
- Syn nie syn na widły i na stos. Nie będzie mi mój brat mojej siostry chędożył.


Burzliwa dyskusja trwała przez kilka godzin, ale w końcu rodzina wymyśliła sprytny fortel...
Madonna udał się pod stajnię w poszukiwaniu Zorra. znalazł go w trymiga po węchu i uciął z nim poważną rozmowę. De la Vega skwitował koniec dyskusji w następujący sposób -  dobra, do takiego koryta to i lepsza świnia wejdzie.

Nad Las Rias de Las Janeiras nastał wieczór. W Hacjendzie Madonnów cała rodzina siedziała przy kolacji. Po skończonym posiłku Miranda Esmeralda poszła do swojego pokoju i zastała w nim Armando Zorro. Zdziwiona całą sytuacją zaczęła się rozbierać. Armando widząc to też się zdziwił i zaczął się rozbierać i się obnażył. Po godzinie pląsów Zorro przypomniał sobie po co władował się przez okno do sypialni Kinszasy. Opowiedział jej, że Hulio oferował mu ogromną sumę pesosów za zostawienie jej w spokoju, dla niepoznaki odpowiedziałem mu, że znajdę sobie inną świnię. Esmeralda zauroczona bezpośredniością wybranka przedstawiła pomysł dania nogi z prowincji Las Janeiras i osiedleniu się za przejętą kasę na plażach Akakuppo. Łasy na pieniądze i urodę Mirandy, De la Vega zarządził, że uciekną już tej nocy.

Rankiem w domu Madonnów, Hulio nie zauważył zniknięcia córki bo akurat w nocy nie sikał, nie zasłonił żaluzji i znowu nie wstał z łóżka do wieczora na skutek jebiących po oczach promieni. Taki stan trwał tydzień. Po tygodniu gdy domownicy zorientowali się co się stało nastał wielki lament. Otóż południowo amerykański kazirodczy koszmar nestora rodu Madonnów stał się faktem. Rodzina na czele z narwanym Jajo Kapsztadem podjęła jedyną słuszną decyzję...

W tej karykaturalne historyjce staraliśmy się choć częściowo uchwycić bezsensowność i przerysowanie, obecne w południowo - amerykańskich telenowelach. Chcieliśmy pokazać jak prostackim gatunkiem jest taka telenowela. Być może bardziej niż na wszędobylskich tam zawiłościach skupiliśmy się na barwności opowiadania, aczkolwiek uważamy, że taka forma jest bardziej atrakcyjna dla czytelnika.
Jeśli życzycie sobie kontynuację tej opowieści to dajcie znać w komentarzach. Być może w następnej, ewentualnej części, przemycimy jeszcze więcej cech południowo - amerykańskiej kinematografii.
Dwayne&Hudson