Kopiowanie i rozprowadzanie tekstów bez zgody autorów jest zabronione. Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 6 grudnia 2012

"Chicago" - nasz prawdziwy pierwszy raz z musicalem [Projekt Kino]

Chicago! Ups..nie o to chodziło :)

Trzecim w kolejności filmem, za który zabraliśmy się w ramach projektu był bardzo nietypowy jak na nas obraz "Chicago". Dlaczego nietypowy? Otóż, jest on musicalem a tych raczej nie oglądamy gdyż delikatnie mówiąc, nie lubimy tej formy kina. To co mogło nas zachęcić w tej produkcji to na pewno ilość Oscarów które otrzymał - 6 w tym najważniejszy - za najlepszy film. Uczucia w tym momencie mieliśmy bardzo mieszane. Z jednej strony ten gatunek a z drugiej taka potężna rekomendacja z czasów gdy Oscary były znacznie bardziej sensowne. Mieszane uczucia minęły mniej więcej po 10 minutach gdyż okazało się, że w ciągu pierwszych owych minut jest 3/4 śpiewu do 1/4 dialogów. Niestety, uczucia stawały się coraz mniej mieszane wprost proporcjonalnie do czasu trwania filmu. Generalnie, podany wyżej stosunek dialogów do śpiewania zmianie niestety nie uległ. Na szczęście film trwał jedynie 1:40 minut z hakiem i jakoś przez to przebrnęliśmy. Jak na ironię, nie spodziewajcie się mieszania "Chicago" z błotem gdyż absolutnie na to nie zasługuje. Ale o tym w dalszej części.

Chodziło o to! :)
"Chicago" dla fanów tego gatunku musi być nie lada gratką. Wspomnieliśmy już o ilości scen śpiewanych ale trzeba też przyznać, że film może zachwycać scenografią, kostiumami, choreografią występów i wreszcie samym wykonaniem utworów wraz z tańcami przez aktorów. Trzeba przyznać, że nie jest to sztuka łatwa i wielkie ukłony dla trójki głównych wykonawców za wysoki poziom odegrania swojej pracy. Richard Gere, Catherine Zeta-Jones i Rene Zellweger na pewno zagrali jedne z lepszych ról w karierze właśnie ze względu trudność i wymagania musicalu. Kolejnym atutem jest sama fabuła obrazu, podkreślamy NIE ŚPIEWANA! Temat jest oryginalny, gdyż robienia kariery dzięki zabójstwu chyba w kinie nie widzieliśmy. Ponadto, cały film jest prowadzony bardzo zgrabnie i potrafi wciągnąć. Potrafiłby wciągnąć znacznie mocniej gdybyśmy nie musieli liczyć ziarenek soli na paluszkach, bądź nie liczyć z sekundnikiem czasu ile zajmuje jednemu z nas wypalenie jednego papierosa :) Oczywiście, jak się domyślacie czyniliśmy te super ambitne rzeczy w momentach a jakże! Śpiewanych! Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie wspomnieli o wysokim współczynniku elementu estetycznego. Największym elementem pozwalającym w dodatku przetrwać sceny śpiewane, patrząc w ekran, jest Zeta- Jones. Po prostu piękna kobieta. I to by było na tyle jeśli chodzi o zalety ogólne jak i stricte nas dotyczące. Czas na to co nam się nie podoba.

A nie podoba się nam sporo. Przede wszystkim nie podoba nam się forma musicalu. Bez obrazy dla fanów tego gatunku ale wydaje się on nam po prostu głupi. W dodatku, dla opowiadanej historii zupełne zbędny. Jak wielkich chęci byśmy nie mieli, po prostu nie możemy przejść do porządku dziennego w momencie gdy jest sobie scena która nas wciągnęła i ni stąd ni zowąd wchodzi jakaś partia śpiewana która kompletnie psuje klimat historii i rozkojarza nas na dobre. Do tej pory każdy musical jaki jakimś cudem oglądaliśmy miał tą samą wadę. To wszystko było tragicznie nienaturalne. Wiemy, że to jest tylko film, co więcej odpowiednia konwencja ale musicie zrozumieć, że my jej kompletnie nie kupujemy i po prostu nie lubimy. Wszystko byłoby jeszcze znośne gdyby same piosenki wpadały w ucho i nam się po prostu podobały. Niestety, muzyka końca lat 20-tych nie trafia zupełnie w nasze gusta a co gorsza, pełne tam saksofonu którego...hmm...no nie lubimy tego instrumentu :)


Przychodzi pora na ostatnie słowa. Przede wszystkim z jednej strony żałujemy, że ten film znalazł się w gronie wyznaczonych do oglądania z ramienia projektu ale z drugiej plusem jest to, że dzięki temu poznaliśmy nowy kierunek sztuki filmowej. Ponadto, obejrzeliśmy kolejny film nagrodzony nagrodą Akademii Filmowej. Gdyby nie projekt kino na pewno długo nie wzięlibyśmy się za ten film. Ostatnim z ostatnich słów, możemy stanąć nieco w obronie "Chicago" jako reprezentanta musicali z uwagi na to iż wstawki śpiewane można zinterpretować jako wyobraźnię postaci Zellweger i gdy tak to potraktujemy, nie wypada to tak idiotycznie jak inne musicale klasycznej formy.Fani musicali powinni na pewno obejrzeć ten film bo jest to coś oryginalnego, natomiast osoby takie jak my mogą spokojnie odpuścić sobie seans i puścić po raz setny Rambo ;)

Ocena: 4,5
Dwayne & Hudson

3 komentarze:

  1. Ja też nie lubię musicali, bez sensu wydaje mi się sam pomysł, aby swoje uczucia wyrażać za pomocą piosenek, jest to po prostu irytujące. A "Chicago" mnie zirytowało już na samym początku, więc dalej go nie oglądałem, wkurzyło mnie że w ciągu pierwszych 15 minut niemal każdy z pojawiających się aktorów musiał zaśpiewać piosenkę. Tak więc filmu nie dałem rady obejrzeć do końca, więc więcej nic nie powiem na jego temat. Powiem tylko, że jedynym musicalem, który naprawdę lubię jest "Deszczowa piosenka". Niemal wszystko w tym filmie jest fajne: fabuła, humor, piosenki, choreografia, aktorstwo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A musical w rodzaju "Tommy" The Who (ta filmowa wersja Kena Russela) albo "Pick Of Destiny" grupy Tenacious D? Bardzo dobre musicale ściśle powiązane z fabułą i muzyką. A sam Chicago świetnie owszem zrobiony, zagrany też (choć nie znoszę Ryszarda Giry), ale jako film i musical słaby.

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja rzucam pomidora w musicale, które wydają mi się co do zasady infantylne i prześpiewane do bólu. "Chicago" i "Moulin Rouge" obejrzałem niejako z obowiązku, ale nigdy więcej - ta cała orgia kolorów, przepych, bleee... "Hair" mi się bardzo spodobał - to był musical ze świetnymi, ponadczasowymi piosnkami. A z takiego "Czikago" co zostanie zapamiętane? No właśnie ;)

    OdpowiedzUsuń