Kopiowanie i rozprowadzanie tekstów bez zgody autorów jest zabronione. Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 15 października 2012

Say hello to our little review [Z Pełnym Filmem]



W kolejnym tekście z cyklu "Z Pełnym Filmem", chcielibyśmy poświęcić uwagę klasykowi Briana De Palmy, czyli "Człowiekowi z Blizną". Od razu nadmienimy, że nie widzieliśmy wersji z roku 1932, zatem nie wiemy jak ma się wersja z Al'em Pacino do zamierzchłego dzieła Howarda Hawksa. Wiemy za to, że wersja z roku 1983 to arcydzieło pełną gębą.

"Scarface" według nas można tylko i wyłącznie chwalić. Z całym szacunkiem dla krytykujących, nie widzimy tutaj słabego punktu. Przygotujcie się zatem na niemal pean pochwalny.

Na pierwszy ogień wychwalać będziemy Al'a Pacino. Pacino jest jednym z najlepszych aktorów wszech czasów. Między innymi rola w tym filmie predysponuje go do takiego określenia. Kreacja kubańskiego prostaka z ogromnym parciem na szkło to dzieło sztuki. Sposób wypowiedzi, akcentowania i dzikiej ekspresji w wykonaniu aktora urzeka widza. Można odnieść wrażenie, że aktor urodził się po to aby zagrać Tony'ego Montanę. Nie damy sobie za to uciąć rąk, ponieważ Pacino miał przynajmniej kilka ról do których można dopasować to stwierdzenie :).
Jeżeli jesteśmy już przy aktorstwie to należy zwrócić uwagę na inne decyzje obsadowe twórców. W głównej  roli kobiecej występuje jeszcze wtedy początkująca Michelle Pfeiffer. Nie można nie dodać, że Pfeiffer przewijając się przez ekran sprawia iż jest on znacznie ładniejszy. W roli siostry głównego bohatera wystąpiła również urodziwa Marry Elizabeth Mastrantonio - prawdopodobnie wywodząca się ze słonecznej Italii :). W pozostałych rolach możemy zobaczyć Roberta Loggie, Stevena Bauera i F. Murray'a Abrahama. W ciemno możemy założyć, że wybór roli do tego filmu był lepszym posunięciem niż angaż do nowej superprodukcji "Bitwa pod Wiedniem". Aktorstwo ogólnie stoi na bardzo wysokim poziomie, lecz każdy blednie przy Al'u.

Fabuła stoi na najwyższym z możliwych poziomów. Jest zajmująca, wciągająca, miejscami zaskakująca i co ważne widz może wynieść z niej pewnego rodzaju naukę, jak w życiu nie postępować. Wyjątek od tej reguły stanowi jedna ze scen w filmie, ale oczywiście jej nie zdradzimy. Nie dziwi nas poziom scenariusza, ponieważ odpowiada za niego sam Olivier Stone. Co do Briana De Palmy to faktem jest, że zdarzają mu się filmy lepsze i gorsze. Nieporozumieniem jednak jest to, że za "Człowieka z Blizną" nie dostał żadnej prestiżowej nagrody. Mało tego na film spadła ogromna krytyka, czego zwieńczeniem była nominacja do Złotej Maliny w kategorii najgorszego reżysera. Filmowi wytykano nadmierną brutalność i mówiąc kolokwialnie uznano, że jest to gówno.


Geniusz "Człowieka z Blizną" buduje nie tylko aktorstwo i sprawność twórców, ale również fantastyczny klimat Miami lat 80. Jedną z ważniejszych części składowych tego klimatu jest zajebista muzyka, na którą składa się wiele hitów z rozgłośni radiowy z tamtego czasu. Muzyka jest tak świetna iż wracając do tego filmu czeka się na sceny w dyskotece, a po seansie leci się do odtwarzacza, puszcza zasłyszane utwory i organizuje się imprezę. Skoro film posiada wątek gangsterski to należy przyłożyć się do scen akcji. W tym filmie zarówno zdjęcia jak i aranżacja scen akcji są wykonane z polotem. "Scarface" co prawda nie ocieka krwią, ale drastyczność i brutalność świata przedstawionego, w pełni wpisuje się w realizm.

Jeżeli ktoś jeszcze nie widział tego filmu to pod groźbą nasłania pana Montany nawołujemy do naprawienia tego kardynalnego błędu :). Dlaczego? Bo znaczy on bardzo wiele dla światowej kinematografii, jest bardzo dobrą formą rozrywki i pokazuje, że wielka ambicja jest w stanie doprowadzić nas do zrealizowania marzeń, ale jej nadmierność może doprowadzić do gwałtownego spotkania z glebą. Jeśli to was jeszcze nie przekonuje to nie można nie znać najbardziej charakterystycznej roli Pacino.

Dwayne&Hudson





4 komentarze:

  1. Wersja z 1932 roku do filmu z Pacinem ma się jak piernik do wiatraka. Zupełnie inne filmy i praktycznie o czymś zupełnie innym, choć sam zamysł ten sam. Dziś raczej ciekawostka niż efektowne kino. Jedyną rzeczą, która wówczas wzbudzała zaskoczenie i zaskakuje do dzisiaj to montaż scen pościgów z wirującymi nagłówkami gazet i zegarkiem odmierzającym czas do egzekucji głównego bohatera. Dodatkowy smaczek tej wersji jest taki, że producentem był sam Howard Hughes.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z Lupusem zgodziłbym się odnośnie tego, że oba filmy nie są ze sobą wyjątkowo szczególnie powiązane. Natomiast absolutnie nie mogę zgodzić się, ze wersja z 1932 roku dziś może służyć jedynie jako ciekawostka. Bzdura:) TO znakomite kino, już nawet wspomniane sceny pościgów robią gigantyczne wrażenie nawet dzisiaj. Oczywiście nie będę przesadzał, są też kwestie która po latach mocno się zestarzały, ale film jako całość jest naprawdę świetny. I dla mnie osobiście lepszy od wersji De Palmy, choć tę oglądałem wcześniej. Nawet Muni prezentuje się moim zdaniem lepiej niż Pacino, choć tutaj raczej nie ma co porównywać obu tych postaci, gdyż są zupełnie inne.
    A wersja z Pacino, owszem, niezła, ale nie nazwałbym jej arcydziełem i nie do końca podzielam wszelkie zachwyty nad tą produkcją. Choć film przedni - to nie wybitny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż panowie. Żeby się ustosunkować do Waszych wypowiedzi na temat pierwowzoru, trzeba by go zobaczyć wreszcie. Wasza polemika wpływa na to, że mam coraz większą ochotę to zrobić :)
    @ Lupus : nie wiedziałem o udziale Hughes'a w tej produkcji. Fajne info.
    @ Simon : Pewnie, że masz prawo nie zachwycać się wersją z Pacino. Najciekawsze jednak jest stawianie wyżej roli Muniego ponad Pacino. Mogę z tego wyczytać, że nie przepadasz za stylem gry Ala, bo według mnie, tak ekspresyjne wydanie jest jego najmocniejszą stroną. Niemniej, to mój domysł. Zobaczę ten oldschool to będę mądrzejszy.
    Pozdrawiam chłopaki ;)
    Dwayne

    OdpowiedzUsuń
  4. Może nie tak, że nie przepadam. Uważam go za naprawdę świetnego aktora i wiele ról, to po prostu perełki, ale tu bardziej może chodzi o charaktery postaci. Uproszczając - powiedzmy, że obie role (jeśli chodzi o grę aktorską) są świetne, zarówno Muniego i Pacino (choć też trzeba wziąć poprawkę na to, że kiedyś "grało się" inaczej). Ale postaci są to już zupełnie inne i ta Muniego podoba mi się bardziej, od razu przypadła mi do gustu. Na ogół troszkę głupawy, kiedy trzeba - groźny, w innych sytuacjach całkiem zabawny. I to do mnie mocniej trafiało. Pacino jest znakomity w inny sposób.
    Ale role rolami. Po prostu jeśli chodzi o filmy jako całość, to dzieło De Palmy jest dla mnie bardzo dobre. Ale film Hawksa jest wyśmienity:)
    Pewnie trochę pomieszałem, głównie i tak wszystko jest kwestią gustu. Najlepiej samemu zobaczyć i ocenić.
    Pozdrwaiam

    OdpowiedzUsuń