Była godzina 2.00 w nocy. Pracowaliśmy nad oprawą
graficzną bloga. Nagle pada sieć. Pisząc to nie wiemy czy tylko u nas czy może
na całym świecie bo…nie mamy do dostępu do Internetu :) Jeśli ten tekst jednak
się ukazał to znaczy, że tylko my mieliśmy problem. Ale cóż robić gdy nie ma Internetu,
spać się nie chce i łaknie się nowych filmowych wrażeń ? Podjąć „jedyną słuszną
decyzję” i włączyć film „Włóczęga ze strzelbą” spośród wielu ciekawych pozycji.
Czym to skutkuje ? Zapraszamy do dalszej części lektury.
Generalnie jedynym plusem który wyniknął z seansu
jest chęć napisania tego tekstu. Dał on nam kolejny temat do ostrej krytyki
podlanej litrami sarkastycznego sosu. Na początku mieliśmy nadzieję, że
ogromnym plusem tej produkcji będzie Rutger Hauer, którego obaj uważamy za
wartościowego aktora. Niestety po kilkunastu minutach stwierdziliśmy, że do holendra
coraz częściej przyczepiają się wierzyciele. Jak ocenić jego grę aktorską?
Krótko – Blade Runner to to nie jest. Od momentu gdy tytułowy włóczęga dostaje
strzelbę, aktorzy grający drugoplanowe role „tracą dla niego głowy” ;). W
zasadzie to nie tylko dla niego i nie tylko drugoplanowcy. Film w 90% opiera się
na traceniu głów, czy to przez postrzał czy stalową linę ciągniętą przez
samochód. 8% to życiowe mądrości głównego bohatera. W programie fascynująca
opowieść o niedźwiadku wyrywającym twarz, plany biznesowe kloszarda czy
pieprzenie do niemowlaków w szpitalu. Ostatnie 2% to brylowanie czarnego jak
smoła głównego oponenta. Facet z twarzy wygląda jak debil. Z wypowiedzi wygląda
na kretyna, a zachowuje się jak idiota. Przez makabryczne akty przemocy wzbudza
jednak respekt wśród mieszkańców „Pojebowa”. Jest też szef policji, który jest
tam nie wiadomo po co. Aha, w ogóle nie wiadomo po co tam jest policja. Bylibyśmy
zapomnieli o sadystycznych synach kretyno – debilo – idioty i cyborgach, sztuk
dwa, które w tym filmie są zupełnie niepotrzebni. Lecz po króciutkim
zastanowieniu, którego miary nie ogarnia nawet układ SI to ten film w ogóle nie
jest potrzebny, chyba że do podtarcia dupy scenariuszem.
Fabuła jest zajmująca niczym jazda traktorem po
autostradzie. Ni to emocji, ni to napięcia, ni zaskoczenia... Jest miasto
nazwane „Pojebowem”, jest włóczęga, jest dziwka i masa masakry. Ach tak, jest
jeszcze jedzenia szkła, chodzenie w łyżwach po betonie i wykonywanie nimi
masażu pleców wątpliwej przyjemności zarówno dla postaci masowanej jak i widza.
Jest też chowanie się pod zmasakrowanym ścierwem i wyłanianie się z flakami na
zewnątrz. No dla żądnych większych wrażeń jest wkładanie ręki do kosiarki i
dźganie kością w brzuch. Co bardzo ważne jest też masa innych pierdów Jak sami
dostrzegacie – trochę tego wszystkiego jest.. Ewidentnie jest to dzieło którego
nie polecamy oglądać podczas rodzinnych obiadków bo talerz przed nami może się
ponownie zapełnić
Strona techniczna filmu. Jeśli ¾ kosztów produkcji poszło
na gażę dla Hauera to ¼ przeznaczono na czerwoną farbę i podroby mięsne. Tak,
sceny eksterminacji wyglądają realistycznie. Fajnie, tyle, że jest tam tego tak
dużo, że po niedługim czasie zaczyna to zniesmaczać. Wymyślność tychże scen
rodzi podejrzenia czy twórcy tego filmu przypadkiem nie uciekli z zakładu dla
obłąkanych. Normalny, zdrowy człowiek nie wpada na pomysł roztrzaskiwania głowy
za pomocą samochodzików z lunaparku i paleniu dzieci w autobusie. Na miejscu
służb specjalnych skierowalibyśmy satelity na miejsce zamieszkania owych osób w
celu wnikliwej obserwacji ;)
Jest godzina 4.30, za oknem świta, ciągle nie
wychodzimy z podziwu, jak można stworzyć takie gówno. Nie oferuje to nam żadnej
rozrywki, nie wspominając już o walorach artystycznych. Skoro głównym
przemyśleniem po obejrzeniu filmu jest stan psychiczny autorów to jak to się
mówi, „coś jest nie halo” Według nas film ten spodobać się może osobom o
sadystycznym umyśle. Jeśli kogoś urażamy, przepraszamy ale nic innego nie
wydaje nam się właściwsze. My radzimy trzymać się od tego filmu z daleka.
Dwayne&Hudson.